piątek, 21 listopada 2014

Szukam pracy (i sensu życia)

Byłam dziś na rozmowie o pracę. Nie, nie planuję żadnych zmian - po prostu w tym zawodzie nawet jak się nie szuka to się szuka. A nuż coś fajnego zaproponują, może mają dobre stawki, może akurat da się wcisnąć jakieś zajęcia od nich w jedną z moich dziur w planie tygodnia... No to poszłam, co mi szkodzi - nowy kontakt jest zawsze cenny.

Rozmowy o pracę są dla mnie normalnym elementem życia od kiedy tylko zaczęłam uczyć - i lubię je. Pamiętam, jak kiedyś rozmawiałam z jedną z moich grup o karierze i szukaniu pracy. Chciałam, żeby każdy opowiedział o swoich doświadczeniach. Zaskoczyli mnie, bo to byli ludzie nieco starsi ode mnie, a z doświadczeniem w tej kwestii znacznie mniejszym. Zresztą to może nic dziwnego - ja pracując na etacie przez dwa lata też niczego nie szukałam, nie wysyłałam CV - ba, nawet nie miałam aktualnego CV. Ale jak się jest jak ja teraz, trochę tu, trochę tam, nigdzie na stałe, to się szuka. I zdobywa się doświadczenie, nie tylko pracując, ale też szukając pracy. Bo kiedy sobie pomyslę ile miałam dziwnych rozmów i że w zasadzie każda z nich mogła być przecież moją pierwszą - co jakbym sobie pomyślała że ten cyrk, który się tu odstawia, to absolutny standard? Moim faworytem nadal pozostaje pan z rosyjskim akcentem, który podczas rozmowy głaskał mnie pod stołem po kolanie, pytał, czy jestem malarką (bo tak pani ładnie ubrana - jak artystka) i tłumaczył, że jego sekretarka nie zna angielskiego, bo jeszcze jej nie posłał na kurs.

Nie liczę już rozmów na których byłam, bo nawet w tym roku, od kiedy wróciłam do uczenia, uzbierało się ich ponad dziesięć. I to fajne, czuję się kompletnie komfortowo jako potencjalny lektor danej szkoły językowej. Pamiętam jak poszłam na rozmowę do firmy, w której przepracowałam dwa ostatnie lata jako pracownik biurowy. Jestem otrzaskana z takimi sytuacjami, poszłam bez stresu - stres przyszedł później, jak się zorientowałam, że to kompletnie inna bajka, kompletnie inne pytania i kompletnie inne kwalifikacje. No, ja nie o tym.

Rzecz w tym, że teraz niekompetencję i brak pewności siebie u osoby, która prowadzi ze mną rozmowę, wyczuwam na kilometr. Widzę, kto ma małe doświadczenie w rekrutacji pracowników. Widzę kto nie wie, czego chce. Widzę, kto woli, żeym ja mówiła, bo sam w zasadzie nie wie co powiedzieć. Mogę się nawet trochę poznęcać nad moim rozmówcą kiedy on na to zasługuje, a mnie przyjdzie na to ochota - jeśli to oczywiście jest konkretny typ rozmówcy, bo niektórzy nadal potrafią wytrącić mnie z równowagi. Ale tak ogólnie to chyba jestem w tym niezła.

I nie, nie piszę dlatego, że dzisiejsza rozmowa była w stylu tej z panem o rosyjskim akcencie - akurat dzisiejsza była całkiem przyjemna i może coś z niej wyniknie. Po prostu już od września nosiłam się z zamiarem napisania o rozmowach o pracę i o tym, ze warto na nie chodzić, nawet, jeśli się pracy niespecjalnie szuka - bo doświadczenie, bo praktyka w radzeniu sobie ze stresem, bo a nuż zaproponują coś ciekawego. A jak nie, to zawsze można trafić na takiego oryginała, który jest świetnym materiałem do historii opowiadanych znajomym przy piwie - jak wspomniany wyżej pan z rosyjskim akcentem albo inny, na którego natknęłam się w sierpniu tego roku. Ten sprowadził sobie studentów z zagranicy i miał nadzieję przeprowadzić dla nich darmowy kurs, zapraszając niemalże losowych lektorów na lekcje pokazowe (a biedni kursanci musieli takich lekcji, kompletnie ze sobą niezwiązanych, przeżyć pięć dziennie przez pięć dni w tygodniu).

W każdym razie dochodzę do wniosku, że pieniędzy nie mam i raczej w najbliższej przyszłości mieć nie będę (znaczy się takich pieniędzy, które pozwalają na coś więcej niż przeżycie do pierwszego), na magistra też się nie zanosi - to będę mieć doświadczenie. Wszelkie, różne. Będę chodzić gdzie się da, uczyć się różnych rzeczy, poznawać nowe sytuacje, zgłaszać się na ochotnika tam, gdzie mnie wezmą. W czymś trzeba być dobrym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz