sobota, 10 grudnia 2016

Wiosny i jesienie

Straszne mieszkania. W strasznych mieszkaniach
Strasznie mieszkają straszni mieszczanie.
Pleśnią i kopciem pełznie po ścianach
Zgroza zimowa, ciemne konanie.

Od rana bełkot. Bełkocą, bredzą,
Że deszcz, że drogo, że to, że tamto.
Trochę pochodzą, trochę posiedzą,
I wszystko widmo. I wszystko fantom.

Sprawdzą godzinę, sprawdzą kieszenie,
Krawacik musną, klapy obciągną
I godnym krokiem z mieszkań - na ziemię,
Taką wiadomą, taką okrągłą.

I oto idą, zapięci szczelnie,
 Patrzą na prawo, patrzą na lewo,
A patrząc - widzą wszystko o d d z i e l n i e:
Że dom... że Stasiek... że koń... że drzewo...

Jak ciasto, biorą gazety w palce
I żują, żują na papkę pulchną,
Aż, papierowem wzdęte zakalcem,
Wypchane głowy grubo im puchną.

I znowu mówią: że Ford... że kino...
Że Bóg... Że Rosja... radio, sport, wojna...
Warstwami rośnie brednia potworna
I w dżungli zdarzań widmami płyną.

Głowę rozdętą i coraz cięższą
Ku wieczorowi ślepo zwieszają,
Pod łóżka włażą, złodzieja węszą,
Łbem o nocniki chłodne trącając.

I znowu sprawdzą kieszonki, kwitki,
Spodnie na tyłkach zacerowane,
Własność wielebną, święte nabytki,
Swoje, wyłączne, zapracowane.

Potem się modlą: "...od nagłej śmierci...
...od wojny,,, głodu... odpoczywanie"
I zasypiają  mordą na piersi
W strasznych mieszkaniach straszni mieszczanie.
J. Tuwim, "Mieszkańcy"


O pierwszej, gdy najgwarniej.
Wszedł dureń do kawiarni,
Siadł ważny, energiczny
I chciał być zagraniczny.

Wyłaził z oślej skóry,
By dowieść, że wygląda
Na Szweda, na boksera,
Co najmniej zaś na lorda,

Na lorda, na cowboya,
Na kniazia, na Gruzina,
Na gazdę, na gieroja
Lub na wampira z kina.

Przeżywał straszne męki,
Bo sam nie wiedział, czyli
Jest duńskim detektywem,
Czy dyplomatą z Chili.

Po chwili był Norwegiem,
Narciarzem z bożej łaski,
Niedługo - bo przeważył
Element anglosaski.

Zamówił "Łisky-ssoda",
Sepleniąc spleenowato,
I westchnął sobie: "Szkoda!"
(Bo tęsknił za herbatą).

Z uśmiechem najchłodniejszym
Żuł gumę (tfu, ohyda!)
Zażądał "Ilustrejszn".
Podano "Światowida".

Odsunął go z wyrazem
Znudzenia i niesmaku,
Bo tęsknił za powieścią
Migowej w "Czerwoniaku".

Błyskała egzotyzmem
Koszula kolorowa
I krawat w krwawe kraty
I kurrrtka-mać sportowa.

I fajka tkwiła w zębach,
Jak gdyby z nich wyrosła
(Udawał w tym momencie
Meksykańskiego posła).

I znów się strasznie męczył,
Że nikt go nie podziwia,
Więc zaczął być Hiszpanem
De Menda y Olivia.

Hiszpanem z Pampeluny,
Hiszpanem z Alicante,
Hiszpanem monarchistą,
Hiszpanem emigrantem.

Lecz wszystko na nic, chociaż
Pił Xeres y Oporto,
Więc poszedł do Closedo
Y Water y Aborto.

Wypłakał się obficie
Przed babą klozetową
I wrócił siedemnastką
Na swoją Koszykową.
J. Tuwim, "Męczennik"

Z pracy 5

Z Facebooka dzieła zebrane (ale wszystkie, rzecz jasna, z własnych lekcji).

Lekcja z J., 50-letnim, poważnym panem, który zz jakiegoś powodu aczął naglee wymawiać "penis" zamiast "pen". Rozmawiamy o kształtach i opisywaniu przedmiotów.
ja: What is pointed?
J: My penis.

B. odpowiada na pytanie, zadaniem reszty grupy jest zgadnąć, jak to pytanie brzmi.
B: It's never happened to me, but it did to my father. He was on holidays, it was an accident...
W: Have you ever had children?

Z wypracowania: "In Poland we go to primate school at the age of 6." Była też wersja z "pirate".

B: What do you call someone who lives in a house?
H: A liver.

Test ze strony biernej. Zdanie do przerobienia: "Teachers give their pupils a lot of homework".
Z: "Students are homeworked."

Opisujemy ludzi, A. ciągle wymawia "fair" jak "fore".
ja: What can you tell me about your son?
A: my son has foreskin.

Robimy słownictwo związane z różnymi typami wakacji, grupa ma za zadanie uzupełnić brrakujące słowa. Przykład brzmi: "One night s___ in Singapore on the way to Australia."
O: Stand?

czwartek, 1 grudnia 2016

O propagacji czytelnictwa

Jadę sobie autobusem, niedaleko siedzi facet z dwójką dzieci płci męskiej. Starsze dziecko płci męskiej przykleiło się do szyby i głośno czyta współpasażerom nazwy sklepów i biur, które przesuwają się za oknem (a jest ich dużo i przesuwają się powoli, bo jedziemy przez Mordor, królestwo korków i korporacji). Dziecko ewidentnie umiejętność czytania nabyło stosunkowo niedawno i odczuwa nieodpartą potrzebę, by się nią pochwalić. Gdy zajęcie przestaje być interesujące, wdaje się w rozmowę z młodszym bratem.
Starszy: Musisz się nauczyć czytać.
Młodszy: Nie.
Starszy: Ale żeby czytać komiksy! I książki też!
Młodszy: Nie.
Starszy: No ale musisz. Co będziesz robił dla zabawy, jak już będziesz dorosły?

Tu wklejcie sobie serduszko, bo ja emotek nie będę. Nie lubię dzieci, ale i tak sobie wklejcie.

czwartek, 17 listopada 2016

Skąd my to mamy?

Leszek Biały nie może dopełnić ślubu krucjaty, gdyż boi się, że w tumulcie wojny krzyżowej piwa nie stanie, a Ziemia Święta gorąca. Książę Konrad, zwany Garbuskiem, wrocławski proboszcz, rezygnuje dla piwa z życiowej kariery. Gdy wybrany szczęśliwie na arcybiskupa do Salzburga, jechał do Austrii, by objąć to zaszczytne stanowisko, po drodze dowiedział się, że w Salzburgu nie znają piwa, machnął więc ręką na wszystko i powrócił do domu.
M. Ziółkowska, "Skąd my to mamy?"

Anegdota mówi, że papież Klemens VIII, zasiadający na stolicy apostolskiej w latach 1592-1605, a przedtem przebywający w Polsce jako legat papieski Hipolit Aldobrandini, stał się namiętnym smakoszem naszego piwa. Leżąc już na łożu śmierci, trawiony gorączką i pragnieniem, przypomniał sobie ten wyborny napój i westchnął serdecznie: O, santa piwa di Polonia! (O, święte piwo z Polski!). Czuwający przy łożu padli na kolana, a sądząc, że papież wzywwa jakąś możną polską patronkę, zaczęli modlić się żarliwie ddo świętej Piwy o zdrowie dla chorego.
M. Ziółkowska, "Skąd my to mamy?"

Ponieważ przywłaszczanie sobie łyżek po biesiadach było "nieobyczajnością nagminną", naajczęściej spotykanymi sentencjami [wyrytymi na łyżkach] są wierszowane ostrzeżenia i przycinki na ten temat: "Mnie kto skryje - bardzo mój pan bije", "Nie kładź mnie zanadra, bym ci nie wypadła", "Dla srebra kawalca obwieszą zuchwalca", "Na to mnie tu dano, aby mnie nie brano" lub po prostu "Wolno mną jeść, ukraść nie".
M. Ziółkowska, "Skąd my to mamy?"

Dobrze, że teraz nie robią tak ze szklankami do piwa w barach, mogłyby się we mnie zbudzić wyrzuty sumienia.

Winston Churchill (...) sypiał na dwóch łóżkach. Gdy jedno zbytnio mu się zagrzało lub gdy skręcił prześcieradło w postronek, bo spał bardzo niespokojnie, przechodził na drugie.
M. Ziółkowska, "Skąd my to mamy?"

Zdecydowani potrzebuję dwóch łóżek. Albo trzech, albo pięciu. A w zasadzie to by i tak nic nie dało, psy dopilnowałyby, żeby każde z nich było wygrzane i skotłowane, prawie tak dobrze jak robię to ja sama.

wtorek, 18 października 2016

Pigmalion

Take my advice, Governor: marry Eliza while she's young and don't know no better. If you don't you'll be sorry for it after. If you do, she'll bee sorry for it after; but better her than you, because you're a man, and she's only a woman and don't know how to be happy anyhow.
G. Shaw, "Pygmalion"

The question is not whether I treat you rudely, but whether you ever heard me treat anyone else better.
G. Shaw, "Pygmalion"

czwartek, 6 października 2016

Praga w sercu

The jack-of-all-trades and adventurer Ferdinand Mestek was one of the exceptional natives of Podskali. He added a nobleman's sobriquet of "de Podskal" after his name. Before the First World War, Jaroslav Hasek befriended him.
In a short story Reelni Podnik, Hasek described how he and Mestek started to operate a flea circus without fleas. Hasek called people together and collected the entrance fee. The visitors would enter the darkness inside the tent. There, Mestek grabbed them by the pants and threw them out of the tent through the rear entrance. From the moment they were tricked, the visitors themselves started to promote Mestek's circus: they wanted their friends to undergo the same unpleasant experience. And the spectators came in droves.
R. Fucikova, "Prague in the Heart"

Zahaczyliśmy w tym roku o Pragę, a jako, że w międzyczasie skończyła mi się książka, nabyłam takie coś. Ładne wydanie, ciekawy pomysł - pokazać miasto przez pryzmat krótkich wycinków jego historii i anegdot. Szkoda tylko, że czytanie to droga przez mękę ze względu na paskudnie kanciaste tłumaczenie.

piątek, 9 września 2016

Chłopiec z latawcem

If there's a God out there, then I would hope he has more important things to attend to than my drinking scotch or eating pork.
K. Hosseini, "The Kite Runner"

That's the thing about people who mean everything they say. They think everyone else does too.
K. Hosseini, "The Kite Runner"

One day, maybe around 1983 or 1984, I was at a video store in Fremont. I was standing in the Westerns section when a guy next to me, sipping Coke from a 7-Eleven cup, pointed to The Magnificent Seven and asked me if I had seen it. "Yes, thirteen times," I said. "Charles Bronson dies in it, so do James Coburn and Robert Vaughn." He gave me a pinch-faced look, as if I had just spat in his soda. "Thanks a lot, man," he said, shaking his head and muttering something as he walked away. That was when I learned that, in America, you don't reveal the ending of the movie, and if you do, you will be scorned and made to apologize profusely for having committed the sin of Spoiling the End.
K. Hosseini, "The Kite Runner"

wtorek, 6 września 2016

Dziennik Mistrza i Małgorzaty

Wczoraj (lub przedwczoraj, nie pamiętam już) zwołano zebranie aktorów z Sudakowem i Stanisławskim. M.A. nie poszedł. Opowiadali mu później, że Ilja zarzucał aktorom, że ci za szybko zjadają zakąskę, którą podają w Martwych duszach...
- Żeby to jeszcze był osiemnasty rok, to co innego...!
Tu odezwała się stuknięta Chalutina:
- Ale jak mają nie jeść, skoro są głodni!
- Głodnych teraz nie ma! Ale nawet jeśli są głodni, nie znaczy to, że mają zjadać rekwizyty!
fragment dziennika J. Bułhakowej, M. i J. Bułhakowowie, "Dziennik Mistrza i Małgorzaty"

Ten człowiek jest na tyle pozbawiony zasad, że odnosi się wrażenie, iż nie ma na sobie spodni. Chodzi po tym świecie w samych kalesonach.
fragment listu M. Bułhakowa, M. i J. Bułhakowowie, "Dziennik Mistrza i Małgorzaty"

A wiosną była taka gra: w mieszkaniu było mało much i M.A. zapewniał, że mieszka tu tylko jedna stara mucha Maria Iwanowna. Zaproponował chłopcom po rublu za każdą muchę. I ci zaczęli przynosić, przy czym M.A. czasami uważnie się przyglądał i mówił, że ta już była. Z nadejściem upałów cena na muchy spadła najpierw do dwudziestu kopiejek, a potem do piątaka.
fragment dziennika J. Bułhakowej, M. i J. Bułhakowowie, "Dziennik Mistrza i Małgorzaty"

Dziś dzwonił Dmitrijew:
- Mogę przyjść?
M.A.:
- No oczywiście, już się pogodziłem z tym nieszczęściem.
fragment dziennika J. Bułhakowej, M. i J. Bułhakowowie, "Dziennik Mistrza i Małgorzaty"

Misza jest cudowny. Uwielbiam go!
Misza zobaczył, że notuję w dzienniku, więc mówi do mnie: napisz, że jestme cudowny i że mnie kochasz. No to napisałam.
fragment dziennika J. Bułhakowej, M. i A. Bułhakowowie, "Dziennik Mistrza i Małgorzaty"

czwartek, 1 września 2016

Zniewolony umysł

Tysiące ludzi umierało tuż obok w torturach, dlatego transponowanie tych cierpień od razu na tragiczną teatralność wydawało się nam nieskromne. Lepiej jest czasem jąkać się z nadmiaru wzruszeń, niż mówić okrągłymi zdaniami.
C. Miłosz, "Zniewolony umysł"

Ileż złudzeń jest w myśleniu szanownych obywateli, którzy krocząc po ulicach angielskich czy amerykańskich miast uważają siebie za istoty pełne cnoty i dobroci. Czy jednak, gdyby ich zamknąć w Oświęcimiu, nie zmieniliby się jak inni w zwierzęta? Niebezpiecznie jest wystawiać człowieka na zbyt trudne dla niego próby. Nie zachowa się wtedy dla niego szacunku. Łatwo jest potępić kobietę, która chce swoje dziecko oddać na śmierć, byle ocalić życie. Jest to czyn potworny. 
A jednak kobieta, która czytając o tym czynie na wygodnej kanapie, potępia tamtą nieszczęśliwą swoją siostrę, powinna się zastanowić, czy w niej samej w obliczu zagłady strach nie byłby silniejszy od miłości. Może tak, a może nie - któż to potrafi z góry odgadnąć?
C. Miłosz, "Zniewolony umysł"

O K.I. Gałczyńskim:

Przez pewien niedługi czas studiował na uniwersytecie, gdzie wsławił się tym, że napisał pracę o angielskim poecie siedemnastego wieku, który nigdy nie istniał. Praca Delty podawała obszerną biografię poety i zajmowała się szczegółową analizą okoliczności, w których powstały poszczególne jego utwory.
C. Miłosz, "Zniewolony umysł"

Alkoholizm (zwykle były to cykle trwające po kilka dni) wprowadzał go w stan halucynacji, który wyrażał się działaniami, jakie nie zdarzają się innym pijakom. Wchodził do biura podróży i żądał szklanki piwa. Jechał dorożką (...), zatrzymywał dorożkę, zdejmował palto, rzucał je na jezdnię i w obliczu zdumionego tłumu sikał flegmatycznie na palto (...). Do swoich znajomych  przychodził i uskarżał się, że trudno mu było znaleźć adres, bo, jak mówił, "jego ludzie", których porozstawiał na ulicach i którzy mieli mu pokazywać drogę, tak się przebrali, że nie mógł ich rozpoznać.
C. Miłosz, "Zniewolony umysł"

Na swoich tomikach lubił umieszczać spis fikcyjnych swoich dzieł; przypominam sobie taki tytuł: Wstęp do ludożerstwa - skrypt z wykładów, wyczerpane.
C. Miłosz, "Zniewolony umysł"

Zdarzało się, że Delta lądował w sanatorium dla alkoholików. Rezultaty kuracji nie bywały dobre. Opowiadano o zwycięstwach Delty w walce z lekarzami: w jednym z sanatoriów - jak wieść niosła - zwycięstwo jego było tak całkowite, że lekarze i pacjenci, na równi pijani, urządzali na rowerach wyścigi po korytarzach.
C. Miłosz, "Zniewolony umysł"

Doświadczenia lat wojny nauczyły mnie, że nie należy brać do ręki pióra po to tylko, żeby innym komunikować swoją rozpacz i swoje wewnętrzne rozbicie - bo to jest towar tani, na którego wyprodukowanie trzeba za mało wysiłku, aby wykonując podobną czynność, czuć do siebie szacunek (...).
C. Miłosz, "Zniewolony umysł"

środa, 31 sierpnia 2016

Jane Eyre

Women are supposed to be very calm generally: but women feel just as men feel; they need exercise for their faculties, and a field for their efforts as much as their brothers do; they suffer from too rigid a restraint, too absolute a stagnation, precisely as men would suffer; and it is narrow-minded in their more privileged fellow creatures to say that they ought to confine themselves to making puddings and knitting stockings, to playing on the piano and embroidering bags. It is thoughtless to condemn them, or laugh at them, if they seek to do more than custom has pronounced necessary for their sex.
C. Bronte, "Jane Eyre"

Three hours she gave to stitching, with gold thread, the border of a square crimson cloth, almost large enough for a carpet. (...) Two hours she devoted to her diary; two to working by herself in the kitchen garden; and one to the regulation of her accounts. She seemed to want no company: no conversation. I believe she was happy in her way: this routine sufficed for her; and nothing annoyed her so much as the occurrence of any incident which forced her to vary its clockwork regularity.
C. Bronte, "Jane Eyre"

piątek, 12 sierpnia 2016

Falk

Młodość, która ma jescze tak mało doświadczenia, że wierzy w winę, w niewinność i w siebie, gotowa jest zawsze przypuszczać, iż może na swój los zasłużyła.
J. Conrad, "Falk"

wtorek, 26 lipca 2016

Pożegnanie z Afryką

Opowiadał mi on, że kłopoty z afrykańskimi pacjentami nigdy nie polegały na ich braku odwagi - bardzo rzadko odczuwali strach przed bólem albo większą operacją - lecz na ich niechęci do regularnego i systematycznego powtarzania zabiegów, do systematyczności w ogóle, czego wielki niemiecki lekarz nie mógł zrozumieć. Kiedy zaś sama poznałam krajowców, ten właśnie rys ich charakteru najbardziej przypadł mi do gustu. Wykazywali rzeczywistą odwagę; niefałszowane zamiłowanie do niebezpieczeństwa - prawdziwą odpowiedź stworzenia na decyzję losu, echo z ziemi po tym, gdy przemówiły niebiosa. Czasami przychodziło mi na myśl, że oni w głębi serc najbardziej obawiali się z naszej strony pedanterii. Znalazłszy się w ręku pedanta, umierali ze zgryzoty.
K. Blixen, "Pożegnanie z Afryką"

Och Lulu - myślałam w takich chwilach - wiem, że jesteś niezwykle silna i potrafisz skakać wyżej niż twój wzrost. Jesteś na nas wściekła, chciałabyś, żebyśmy wszyscy zginęli, i na pewno już byłoby po nas, gdybyś potrafiła tego dokonać. Sprawa nie polega jednak, jak ci się teraz wydaje, na tym, że obstawiliśmy cię przeszkodami zbyt wysokimi nawet dla ciebie, bo przecież nie potrafilibyśmy powstrzymać takiej mistrzyni skoku. Sprawa polega na tym, że my nie ustawiliśmy żadnych przeszkód.
K. Blixen, "Pożegnanie z Afryką"

Przychodził wtedy do mnie i opowiadał, jak musi walczyć z chorobliwą melancholią, z absurdalną skłonnością do czarnowidztwa. Musi to przemóc, bo przecież sprawy szły nie najgorzej, nie można się - do wszystkich diabłów - na nic skarżyć. Tylko ten pesymizm, ten pesymizm! To jest najgorsze, co siedzi w środku!
K. Blixen, "Pożegnanie z Afryką"

Czasy i moda zmieniały się, w Europie zanikła sztuka słuchania opowieści. Mieszkańcy Afryki, nieumiejący czytać, nadal ją mają. Jeżeli ktoś zacznie do nich mówić w te słowa: "Był raz pewien człowiek, który wyszedł na równinę i tam spotkał drugiego człowieka" - cali zamieniają się w słuch, ich wyobraźnia biegnie śladem nieznanych ludzi na równinie. Natomiast biali nie potrafią słuchać opowiadania, nawet jeżeli czują, że powinni. Jeżeli nie zaczynają się wiercić  i nagle nie przypominają sobie rzeczy wymagających natychmiastowej akcji, to zasypiają. Ci sami ludzie proszą jednak o coś do czytania, potrafią długo w nocy pochłaniać pierwszą lepszą książkę, jaka im wpadnie do ręki, czasami nawet zmuszają się do przeczytania przemówienia. Ci ludzie przyzwyczaili się do odbierania wrażeń oczyma.
K. Blixen, "Pożegnanie z Afryką"

Mieszkańcy Afryki nie cierpią szybkości, tak jak my nie cierpimy hałasu. Jeżeli są do tego zmuszeni, znoszą szybkość bardzo źle. Nie przychodzą im do głowy takie pomysły, jak urozmaicenie lub zabijania czasu, bo żyją z nim w najlepszej zgodzie. W rzeczywistości są tym szczęśliwsi, im więcej mają tego czasu. Jeżeli ktoś idzie odwiedzić znajomych i da Kikujusowi do potrzymania konia, to z jego twarzy może wyczytać, że tamten spodziewa się, iż wizyta potrwa bardzo długo. Kikujus nie stara się wtedy skrócić sobie czasu, lecz siada i czeka.
K. Blixen, "Pożegnanie z Afryką"

- Teraz, proszę pani, ludzie latają - brzmiała jedna z nowin.
- Tak, słyszałam o tym - powiedziała staruszka - posprzeczałam się nawet na ten temat z naszym księdzem. Teraz pan nam wreszcie wyjaśni sprawę. Czy ludzie latają z nogami podciągniętymi pod siebie, jak wróble, czy wyciągniętymi do tyłu, jak bociany?
K. Blixen, "Pożegnanie z Afryką"

czwartek, 21 lipca 2016

Podróż Ludzi Księgi

(...) cierpienie płynie zawsze z poczucia niemocy i ograniczenia. Być tam, gdzie się nie jest, nie być tam, gdzie się jest. Chcieć robić to, czego się nie może, i nie chcieć robić tego, co się musi. Mieć to, czego się nie chce, i pragnąć tego, czego się nie ma. Świadomość ograniczenia i zamknięcia nie ma nic wspólnego z przestrzenią i czasem. Można być zamkniętym w całym świecie i zatrzaśniętym w czasie, który sprawiedliwie został nam dany na jedno życie.
O. Tokarczuk, "Podróż Ludzi Księgi"

środa, 20 lipca 2016

Z pracy 4

Rok szkolny się skończył, obóz letni się skończył, wiele rzeczy się, raczej ku mojemu zadowoleniu, tymczasowo skończyło. Z dorosłymi dalej się od czasu do czasu widuję, ale dzieci nie zobaczę do połowy września - i nie mogę powiedzieć, żebym z tego powodu płakała. Z tyłu kalendarza zapisałam sobie przez ostatnie miesięcy kilka lekcyjnych kwiatków, czas je wreszcie zebrać do kupy i opublikować.

Ja: What does "furious" mean?
G: Covered in fur?

Powtarzamy z J. przymiotniki. J. to pan pod sześćdziesiątkę, zawsze w garniaku, raczej bez wielkiego poczucie humoru - poważny członek zarządu poważnej firmy X.
Ja: What adjective describes you best?
J (po długim namyśle, ze standardowo poważną miną): I'm beautiful.

Ja: Finish the sentence: "I didn't get where I am now without..."
H: Alcohol.

K: What's the difference between "a landmark" and "a landmine"?

Powtarzamy słówka związane z rodziną, proszę dzieciaki, żeby podawały przeciwieństwa.
Ja: Mum?
X: Dad.
Ja: Sister?
Y: Brother.
Ja: Aunt?
Z: Elephant.

E: Spartacus was a Romanian gladiator.

poniedziałek, 23 maja 2016

Opowieść o tragarzu i dziewczętach

W końcu wyszła z wody, osunęła się tragarzowi na kolana i rzekła do niego: "O ukochany, jak się to zwie?", wskazując na swój srom. Odrzekł: "To twoja pochwa!" Na co dziewczyna złapała go za kark, uderzyła i zawołała: "Fe! Fe! Czy się nie wstydzisz?" Rzekł tedy: "Twój srom." Odparła: "Inaczej." Rzekł tragarz: "Twoja muszka?", a dziewczyna nie przestawała uderzać tragarza, aż kark i szyja obrzmiały mu od tego. Wreszcie zapytał: "A jakież jest tego imię?" Odrzekła: "To wawrzyn bohatera." Rzekł: "Chwała niech będzie Allahowi, za twoje zdrowie, o Wawrzynie Bohatera!", i pozwolili dalej krążyć pucharom i kielichom.
"Opowieść o tragarzu i dziewczętach" z "Księgi tysiąca i jednej nocy"

(...) pozostawałem u krawca trzy dni, po czym powiedział do mnie: "Czy może nie znasz jakiego rzemiosła, aby zacząć zarabiać?" Odrzekłem: "Jestem prawnikiem, uczonym, kaligrafem i matamatykiem", a krawiec powiedział: "Zaprawdę, na twoje umiejętności nie ma popytu w naszym mieście, jak i nie ma u nas nikogo, kto by znał nauki lub sztukę pisania; ludzie tutaj potrafią jedynie zarabiać pieniądze." Zawołałem: "Na Allacha, ja nie umiem nic prócz tego, co wymieniłem", a krawiec powiedział: "Przepasz się tedy, weź siekierę i powróz i zbieraj w stepie drzewo na opał, abyś się mógł wyżywić, do czasu kiedy uwolni cię Allach.(...)"
"Opowieść o tragarzu i dziewczętach" z "Księgi tysiąca i jednej nocy"

środa, 18 maja 2016

Filmer

Arcybiskup śledził jego spojrzenie skierowane w górę ze współczuciem zupełnie nieprzystojnym arcybiskupowi.
H.G. Wells, "Filmer"

Kobieta i mężczyźni

(...) po ustrojowej obsuwie wypłynęła magma brutalności. Prymitywny, gburowaty brak form, przy którym zachodnia grzeczność wydaje się obłudą, a skromność skrywanym perfidnie poczuciem wyższości.
Klara wyczulona na mowę ciała pacjentów widziała różnice między przychodzącymi do niej obcokrajowcami i Polakami. Holendrzy, Francuzi podawali rękę na powitanie. Dla Polaków dłoń lekarza była nietykalna. Należała do wyższej kasty albo do pariasa grzebiącego w nieczystościach i trupach. Ludzie Zachodu zachowywali się naturalnie, poruszając płynnie po orbicie przeznaczonej dla pacjenta. Polacy ugrzecznieni albo przesadnie energiczni byli w swoich ruchach nieharmonijni.Wybici przez historię z toru normalności, zajmowali wskazane miejsce w życiu naprowadzeni wrzaskiem rodziców, nauczycieli, małżonków. Zawodowych pouczaczy perorujących z telewizji.
M. Gretkowska, "Kobieta i mężczyźni"

Mieli szczęście, ci z mniejszym zatrzymują się na marzeniach przed trzydziestką. Nie mogąc ich spełnić, wmawiają sobie, że szczęście nie polega na tym, czego nie osiągnęli, ale na tym, czego nie stracili; praca, rodzina, zdrowie. A mogliby stracić, gdyby szarpnęli się na to, czego chcieli jeszcze w połowie trzydziestki. Dociągając do czterdziestki, przestają marzyć i uznają to za sens życia. Po czym piją, żeby odważyć się na ćwiartkę, chociaż setkę marzenia, albo wpadają w depresję, żeby nie robić już nic. Zanim się wykończą, zazwyczaj zdążą przerzucić swoje nałogi, pokręcenie i beznadzieję na dzieci.
M. Gretkowska, "Kobieta i mężczyźni"

(...) był za słaby na luksus chcenia. Namawianie go do czegoś było zamachem na ocalałe szczątki niezależności.
M. Gretkowska, "Kobieta i mężczyźni"

poniedziałek, 16 maja 2016

Wampetery, foma i granfalony

Playboy showed me a typescript of what I had said into their tape recorder, and it was obvious to me that I had at least one thing in common with Joseph Conrad: English was my second language. Unlike Conrad, I had no first language, so I went to work on the transcript with pen and pencil and scissors and paste, to make it appear that speaking my native tongue and thinking about important matters came very easily to me.
This is what I find most encouraging about the writing trades: They allow mediocre people who are patient and industrious to revise their stupidity, to edit themselves into something like intelligence. They also allow lunatics to seem saner than sane.
K. Vonnegut, wstęp do zbioru "Wampeters, Foma and Granfallons"

(...) if you write stories that are weak on dialogue and motivation and characterization and common sense, you could do worse than throw in a little chemistry or physics, or even witchcraft, and mail them off to the science-fiction magazines.
K. Vonnegut, "Science Fiction"

Kupiłam tę książkę kiedy w styczniu byliśmy w Denver. K. pokazał mi tam antykwariat Kilgore, w którym postać Vonneguta i jego książki, jak zresztą sama nazwa wskazuje, stanowią motyw przewodni. Trzeba było coś rzeczonego autora kupić, choćby po to, żeby potem móc powiedzieć, że właśnie tam się to kupiło. W antykwariacie weszłam też w posiadanie pięknej koszulki z pstrągiem, którą K. mi zabrał i nie chce oddać.

sobota, 30 kwietnia 2016

Vademecum dla tych, którzy pierwszy raz

Jeśli masz wadę wymowy: stękasz, jąkasz się, seplenisz, nie otwierasz ust mówiąc itp. zgłoś się natychmiast do najbliższej Dyrekcji Okręgowej Kolei Państwowej, gdzie czeka na ciebie posada spikera stacyjnego od zaraz. Kandydaci z wrodzoną wadą wymowy szczególnie mile widziani.
J. Wittlin, "Vademecum dla tych, którzy pierwszy raz"

środa, 20 kwietnia 2016

Wielkopańskie zmanierowanie

Umówiłam się z dziewczyną, która sprząta u mnie w pracy, że przyjdzie też posprzątać do naszego mieszkania. Posiadanie "kogoś do sprzątania" zawsze kojarzyło mi się z jakimś takim wielkopańskim zmanierowaniem, ale przecież ludziom się to zdarza - nawet, jak nie są zajebiście bogaci i nie mają pałacy. A ja nienawidzę sprzątać, wolę wydać tę stówę czy dwie raz na dwa tygodnie i zapomnieć, że w ogóle istnieje coś takiego jak odkurzanie. No i fajnie.

Na sprzątanie umówiłyśmy się z S. z dwutygodniowym wyprzedzeniem – bo tak ją akurat złapałam w szkole, po drodze były święta i chyba jeszcze do tego podświadomie chciałam moment jej przyjścia odsunąć od siebie jak najdalej. W każdym razie te dwa tygodnie między ustaleniem terminu a przyjściem S. były dla mnie bardzo wymyślną psychologiczną torturą. Bo okazuje się, że takie sprzątanie może się wiązać z okropnym stresem, szczególnie, jak się jest mną, w której to sytuacji bardzo dużo rzeczy wiąże się z okropnym stresem.

Tydzień przed zaczęliśmy z K. obmyślać sprzątanie wstępne. Co się robi, jak ktoś przychodzi posprzątać? Zostawia się wszystko jak jest, brudne gacie na podłodze, talerze w zlewie, stos papierów na biurku? Doprowadza się mieszkanie do względnego porządku, brudne gacie chociaż do kosza z innymi brudami? A może jeszcze warto porządnie odkurzyć dywan i wyszorować wannę, bo w końcu wstyd, że u nas taki syf? Ale ja przecież nie po to kogoś proszę, żeby u mnie posprzątał, żeby samodzielnie tę cholerną wannę szorować – no błędne koło. Tak samo się zresztą czuję idąc do kosmetyczki na wosk – czy ona kiedy widziała takie kudły na łydkach? No niby wiem, że widziała, gorsze rzeczy na pewno widziała. S. też bankowo z niejednym miała do czynienia, nasz syf, psie kłaki i zacieki na płytkach to na pewno nic w porównaniu do czegoś, co ktoś gdzieś ma. To, że jesteśmy dorośli i mamy w domu od diabła zabawek, o innych przedziwnych obiektach nie wspominając, to też w zasadzie nasz i tylko nasz interes. No ale...

Od tamtego czasu S. była u nas dwa razy i wszyscy to jakoś przeżyli. Przy pierwszej wizycie co prawda załamała ręce i spędziła u nas ładnych parę godzin, ale cóż – taka w końcu jej praca, stawka też zresztą była adekwatnie większa. My w tym czasie taktownie usunęliśmy się na lunch i jedno piwo – czasu dużo, więc "jednych piw" też. Nie wiem co S. sobie teraz o mnie myśli, skoro w środku dnia w piątek wracam do domu nawalona, no ale w końcu to był stres, a ze stresem trzeba sobie jakoś radzić. I jak by nie było, mimo przeżytych mąk przyznaję – miło się wraca do pachnącego mieszkania i przegląda w nieusyfionym lustrze. Tym milej, że zapachem mieszkania ani stanem lustra nie muszę się sama martwić.

wtorek, 19 kwietnia 2016

Inside Out

O efektach świetlnych na wczesnych pokazach Pink Floyd:

The effect of Peter's device was spectacular. With two wheels the possibilities were not just doubled but squared. By adjusting the speed of both wheels colours were produced that could only be sensed - 'silvery purple metallic colours. Nick's arm would trail rainbows on the back projection screen in a delightful way.' But the uneven temperatures, the shaking and banging, and the wildly spinning colour wheels, meant the glass had an alarming tendency to run out of control and shatter noisily, sending vicious shards of glass flying into the band at very close quarters. We had to carry round rafts of spare glass - we should really have had a paramedic's first aid kit too. Roger and I dubbed these machines 'the Daleks' in tribute to their robotic nature and obvious hostility to humanoids.
N. Mason, "Inside Out"

On this particular tour, Roger travelled with just one carry-on bag. Dirty laundry went into the lower compartment and was then recycled into the top section when that was empty. The system proved to be fairly hygienic since a bottle of scotch had got broken in the bag on the flight out.
N. Mason, "Inside Out"

The atmosphere was not always a scene of domesticity despite the presence of wives and assorted children. On one occasion I met a couple of strange women acting suspiciously in the villa. Challenging them to explain themselves I suddenly recognised them as being Steve O'Rourke and Peter Watts getting ready for a night out at a St Tropez club, both in full drag. Thankfully I was suffering from a combination of food poisoning and sunstroke and so was unable to join them.
N. Mason, "Inside Out"

The VCS (the Voltage Controlled Studio) was an English synthesizer that had been devised by Peter Zinovieff and a team from the BBC Radiophonics Workshop, whose Doctor Who theme had helped bring purely electronic music to a wider audience, and we had used it on some of the other Dark Side tracks.
N. Mason, "Inside Out"

All of us were working with other musicians either as performers or producers. Amongst the mass of demo tapes musicians sent, David had received one from a schoolgirl whose songwriting and voice stood out above the rest. He encouraged her career over a period of time, and was rewarded by seeing her achieve a great success with her first single 'Wuthering Heights' and the album The Kick Inside: it was Kate Bush.
N. Mason, "Inside Out"

Eventually Roger, distracted by Michael's apparent lack of interest, stormed into the control room and demanded to know what Michael was writing. 'Michael had decided that he must have done something unspeakable in a past life, something he was now karmically paying for by having to endure take after take of the same vocal performance. So he had written over and over on his legal pad, page after page, line after line, "I must not fuck sheep". He was not sure exactly what he had done in his past life, but "I must not fuck sheep" seemed like a pretty fair guess.'
N. Mason, "Inside Out"

Obviously a computer still can't throw a television out of a hotel window or get drunk and be sick on the carpet, so there is little danger of them replacing drummers for some while yet.
N. Mason, "Inside Out"

We had great weather, and it felt like a special occasion. This is really the aim of trying to work in unique places. A stadium is much more convenient for a large show, but it is more difficult to create such a special atmosphere. Whenever possible it does seem worth making the effort to utilise settings with a sense of history and place.
N. Mason, "Inside Out"

Pomyślałam o koncercie Gilmoura w czerwcu na wrocławskim rynku, na który niestety nie pojadę.

Help was at hand in the rather large shape of Douglas Adams. As well as being the author of The Hitchhiker's Guide to the Galaxy, Douglas was an Apple Mac genius, guitar enthusiast and - fortunately for us - a fan of Pink Floyd. He could bring a marvellous sense of humour to the most desperate moments. He became party to a lot of the discussions about the album title. We found it immensely comforting to talk about our problems with a fellow sufferer of deadline dramas - Douglas was once heard to remark that he loved the sound of deadlines whistling past his ears.
At dinner one night, we agreed with Douglas that if he came up with a name for the album that we liked, we would make a payment to the charity of his choice. He cogitated for a while and suggested The Division Bell. The real irritation was that was a phrase contained within the existing lyrics: we really should have read them more carefully.
N. Mason, "Inside Out"


piątek, 25 marca 2016

Z Suką na mieście

Bardzo lubię wychodzić z Suką - i to nie tylko do naszego parku pod blokiem, ale wszędzie - do knajpy, do znajomych. Z Psem też, ale Suka jest jednak bardziej moja, a Pies bardziej K. - więc jak wychodzimy bez K. to nie podejmuję się dalszej wycieczki z dwoma zwierzami, biorąc pod uwagę ograniczoną liczbę posiadanych rąk.

Dzięki takim wypadom spędzamy więcej czasu razem, a Suka zdobywa nowe doświadczenia, coraz mniej rzeczy ją straszy, no i zalicza długi spacer - bo jak już gdzieś wychodzimy to zawsze staram się zrobić przy okazji jak najwięcej kilometrów. Oczywiście przed zabraniem Suki w nowe miejsce zawsze robię najpierw rozeznanie - czy tu można, czy nikt nie dostanie zawału, czy nie będzie kota, którego można upolować (bo Suka niestety ma takie tendencje, szczęśliwie przeciętny kot jest od Suki szybszy i sprytniejszy). Stopniowo rośnie nasza osobista lista warszawskich miejsc, gdzie Sukę nie tylko wpuszczają i częstują wodą, ale nawet już poznają i lubią, nieraz czymś poczęstują i dadzą kocyk.

Mam świadomość, że zabierając gdzieś zwierza jestem za zwierza odpowiedzialna - szczególnie, kiedy zwierz jest, jak Suka, odrobinę większego kalibru i potrafi szczekać basowo, tak, że staruszki nieraz łapią się przerażone za serce. I dlatego tym bardziej irytują mnie zachowania nieodpowiedzialnych przechodniów. Listy takich zachowań na pewno są w internetach w pięciuset sześćdziesięciu pięciu egzemplarzach, ale co tam, napiszę po raz pięćset sześćdziesiąty szósty, na bazie własnych doświadczeń.

Do cholery doprowadzają mnie sytuacje gdy:

1. Miła starsza pani podchodzi do Suki i zaczyna ją głaskać, przemawiać i całować, po czym zwraca się do mnie z pytaniem, czy Suka nie gryzie. Nie, nie gryzie, gdyby gryzła to miła starsza pani już nie miałaby okazji zadać tego pytania. Gratuluję żelaznej logiki.

2. Nieodpowiedzialne matki bez konsultacji ze mną nakłaniają swoje kilkuletnie dzieci, by za Suką biegły, wkładały jej palce w oczy i zamęczały, bo "zobacz jaki ładny piesek." Czasami wtedy żałuję, że Suka lubi dzieci i ma do nich dużo cierpliwości. Mogły mieć mniej szczęścia.

3. Obcy ludzie na drugim końcu ulicy wołają Sukę, która jest na smyczy i idzie w zupełnie innym kierunku. Chyba nie muszę tłumaczyć czemu.

4. Ktoś oburza się w komunikacji miejskiej, że Suka nie ma kagańca - zamiast jednak poinformować o tym mnie, zaczyna bardzo głośno komentować sytuację, teoretycznie adresując swoje słowa do kolegi/koleżanki/męża/żony/kochanki z którą właśnie jedzie. Tak, mam kaganiec przy sobie. Nie, nie zakładam sama z siebie. Tak, wiem jakie są zasady i na prośbę współpasażera założę bez kręcenia nosem - ale na prośbę skierowaną do mnie, a nie w powietrze.

Proszę, nie róbcie tego. Dziękujemy wraz z Suką i Psem.

czwartek, 24 marca 2016

Odgrzewanie kotleta

Dzięki fejsbukowym wspomnieniom dowiedziałam się, że dokładnie sześć lat temu opublikowałam na swoim starym blogu dzieło literackie. Po przeczytaniu owego dzieła na nowo stwierdziłam, że dwudziestojednoletnia ja śmieszę dwudziestosiedmioletnią mnie - czyli albo naprawdę byłam wtedy zabawna, albo moje poczucie humoru nic a nic nie ewoluowało. W każdym razie, trochę w akcie samozachwytu, a trochę zaspokajając moją manię układania wszystkiego na miejsca i porządkowania starych śmieci, postanowiłam tamten tekst, po drobnych poprawkach, przekleić tutaj. Zresztą tutaj i tak się ostatnio nic nowego nie pojawia, to może w ten sposób trochę oszukam, że niby coś spłodziłam.

A w ogóle to czytałam ten tekst idąc sobie przejściem podziemnym w Centrum, gdzie to, zapatrzona w telefon, malowniczo się wywaliłam. Mając do wyboru ratować telefon albo butelkę wina w reklamówce z zakupami, wybrałam telefon - i stłukłam wino. Wróciłam do domu lepiąc się i śmierdząc jak stary żul, a wina było mi żal tym bardziej, że miało na etykiecie ośmiornicę (dlatego je zresztą kupiłam - no i jeszcze dlatego, że było tanie). Więc jeśli ktoś mi powie, że nic nie wiem o poświęceniu dla sztuki to mogę rzucić mu zbolałe, choć pełne wyższości spojrzenie - albo po prostu powiedzieć, że jest głupi i dać w mordę.

bestsellerowa powieść w stylu Whartona, Kinga i Browna
a w zasadzie szkic bestsellerowej powieści, którą kiedyś na pewno napiszę.

Zenon obudził się tego ranka z wszechogarniającym poczuciem bezsensu. Laury nie było, a on został sam w ich wspólnej sypialni w ich wspólnym mieszkaniu na ich wspólnej barce na malowniczej rzece na malowniczym francuskim zadupiu i mógł tylko rozmyślać o tym, co bezpowrotnie utracił, oddawać się swoim rozważaniom na temat sensu życia i być niespełnionym artystą malarzem, czyli robić jedyną rzecz, w której się w życiu naprawdę spełnił. Laura powiedziała mu, że wychodzi tylko do kiosku po gazetę, ale on wiedział, że to koniec ich małżeństwa i że ona nigdy już nie wróci.
Wstał z łóżka, założył swoje różowe papucie i rozejrzał się dokoła, z bólem stwierdzając po raz kolejny, że wszystko w pokoju przypomina mu o jego wieloletnim małżeństwie, które właśnie legło w gruzach. (...)*
kiedy uporał się już ze wszystkimi porannymi czynnościami, które normalnie mogły być przecież tak pełne radości i nadziei na wspaniały, pełen niespodzianek dzień, a teraz przynosiły mu wyłącznie ból i tęsknotę za obecnością Laury, udał się do swojej pracowni, by tam, kontemplując wszystkie nieszczęścia, jakie go w życiu spotkały, oddać się malowaniu swojego czterdziestego ósmego autoportretu. Nie mógł wiedzieć, że nigdy nie będzie mu dane go dokończyć...
zamoczył pędzel w farbie i już, już miał nim musnąć płótno, oddając na nim w bardzo realistyczny sposób utworzoną przez ból, cierpienie i głębokie myśli zmarszczkę na swoim czole, kiedy usłyszał, że ktoś dzwoni do drzwi jego barki. okazało się, że była to harcerka sprzedająca ciasteczka, a on, choć to zupełnie nie w jego stylu, w otchłani swojego bólu i cierpienia postanowił się z nią przespać.
Jak postanowił tak zrobił i już, już zamierzał się dalej spełniać się w roli niespełnionego artysty malarza, gdy ciszę w jego pracowni przeciął niczym bardzo ostry nóż (zadający wiele bólu i cierpienia, które skłaniają do głębokich rozmyślań nad sensem życia i celem bólu i cierpienia) kolejny dzwonek do drzwi. Tym razem była to sympatyczna staruszka z sąsiedztwa, która robiła właśnie ciasto na przyjazd swoich wnucząt i odkryła, że skończył jej się cukier. Zenon, choć to zupełnie nie w jego stylu, w otchłani swojego bólu i cierpienia postanowił się z nią przespać. Przespali się więc, paląc jednocześnie bardzo cienkie papierosy w bardzo długich fifkach a potem ona umarła, bo była strasznie stara.
Jej śmierć posłużyła Zenoniwi za powód do jeszcze czarniejszej rozpaczy i jeszcze głębszych rozmyślań nad sensem egzystencji, tak jak i do nieco mniej głębokich rozmyślań nad tym, co zrobić ze zwłokami. Jak na prawdziwego niespełnionego artystę przystało, najpierw Zenon zastanawiał się nad użyciem ich w swoim pełnym symbolizmu kolażu, ale w końcu z pomysłu zrezygnował i nakarmił zwłokami krwiożercze kaczki, które hodował na poddaszu.
Po wykonanej pracy udał się do łazienki, by umyć ręce, i tam zauważył nagle straszliwą rzecz: z umywalki wystawała czyjaś stopa, sterta desek i oko na szypułce, które z wielkim znawstwem oglądało wiszące na ścianie czterdzieści siedem autoportretów Zenona. Zenona sparaliżował strach, ale zaraz przypomniało mu się, że powinien naprawić dach w salonie i poszedł do sklepu kupić gwoździe.
W sklepie była straszna kolejka, w której stał przez piętnaście lat, kontemplując ból swojej egzystencji. Poznał tam też Anzelma który był wampirem, co nie ma żadnego znaczenia dla tej historii, i, choć to zupełnie nie w stylu Zenona, w otchłani swojego bólu i cierpienia postanowił się z nim przespać. Przysporzyło mu to kolejnego dylematu moralnego, bo został gejem i nie wiedział jak o tym powiedzieć dziesięciorgu dorosłych dzieci swoich i Laury, które najprawdopodobniej wcale nie były jego, ale i tak nie wiedział jak im o tym powiedzieć.
W końcu Zenon wrócił do swojej barki razem z gwoździami, za które zapłacił trzy franki i ekspedientka wydała mu czterdzieści siedem franków z pięćdziesięciofrankowego banknotu, by zastać tam piękną i nieustraszoną panią inspektor, która odwiedziła go by zbadać tajemniczą sprawę stopy, sterty desek i oka na szypułce, które wystawały z umywalki. Po krótkiej inspekcji i przespaniu się z Zenonem piękna i nieustraszona pani inspektor odkryła, że barka Zenona i Laury ma długą i mroczną historię, należała bowiem do zakonu Templariuszy, a wcześniej służyła za dom publiczny w czasach kamienia łupanego. Okazało się też, że w schowku na miotły stoją pokryte pismem runicznym starożytne kalosze faraonów.
Piękna i nieustraszona pani inspektor zadzwoniła do bardzo znanego historyka, który natychmiast przybył na barkę, by odczytać starożytne runy, wcześniej jednak przespał się z piękną i nieustraszoną panią inspektor i Zenonowi zrobiło się przykro, że bardzo znany historyk woli przespać się z piękną i nieustraszoną panią inspektor niż z nim.
Po przespaniu się z piękną i nieustraszoną panią inspektor bardzo znany historyk wziął się za mozolne odczytywanie tajemniczych run, by w końcu dojść do wniosku, że kryją one tajemnicę sensu życia i celu bólu i cierpienia i właśnie miał zdradzić jak brzmi owa tajemnica, gdy nagle z wody wynurzył się zombie Elvis, przespał się z Zenonem, po czym zamordował brutalnie całą trójkę i zatopił barkę wraz z tajemnicą sensu życia i celu bólu i cierpienia, poznanie której nigdy już nie będzie dane zwykłym śmiertelnikom.

*w miejscu '(...)' znajdował się oryginalnie trzydziestostronnicowy opis emocji i rozmyśleń bohatera, przerywany okazjonalnie malowniczym opisem otwierania lodówki celem zrobienia śniadania, kontemplacją sękatych desek na suficie i krótką odą do fałdy na dywanie w toalecie, której bohater przyglądał się z wielką uwagą podczas robienia kupy.

czwartek, 4 lutego 2016

Nędznicy

To człowiek prawdziwie żywy, bo niesumienny. To nie kujon, to nie student studiujący, naiwny żółtodziób, ale szlachetny leń, który uczęszcza na łono natury, zajmuje się gryzetkami, zaleca się do dziewczynek, jest może w tej chwili u mojej kochanki. Ratujmy go, śmierć staremu Blondeau!
W. Hugo, "Nędznicy"

sobota, 30 stycznia 2016

I co teraz?

Chciałam napisać jakieś podsumowanie roku 2015, ale o ile 2014 był rokiem zmian, o tyle w 2015 nic nowego się nie wydarzyło i wszystko, o czym opowiadałam podsumowując 2014 jest nadal aktualne, z tym, że już dawno przestało być nowością.

Święta i Sylwestra spędziliśmy z K. w Stanach, ale chociaż było fantastycznie, to na temat samego wyjazdu też nie będę się rozpisywać. Napiszę tylko tyle, że każdy tam wydawał się wyluzowany i zachował tak, jakby był panem swojego czasu. Ja wiem, że to pewnie w dużej mierze złudzenie, zawsze tak się wydaje, kiedy widzi się ludzi tylko i wyłącznie w ich czasie wolnym. Ale fakt faktem, nie każdy zapieprza te dwanaście godzin z hakiem dziennie. I wróciłam stamtąd jakaś taka nabuntowana na pracę, że ja mam dość, że za dużo na siebie wzięłam, że od przyszłego roku chcę to zmienić i po prostu mieć czas na zupełnie prozaiczne sprawy - dłuższy spacer z psami w tygodniu czy haftowanie przed telewizorem. No i na rozwój osobisty, bo teraz jestem jak robot z klapkami na oczach, który tylko goni, żeby się ze wszystkim wyrobić i nie ma w tym miejsca na żadną refleksję.

Ja tak naprawdę ciągnę dwie prace - niby w obu uczę, ale nauczanie dzieci i dorosłych to tak skrajnie różne sprawy, że jedno w drugim absolutnie nie pomaga, jestem za to na dobrej drodze do rozdwojenia jaźni.

Patrzę na K., który uczy tylko dorosłych i mu zazdroszczę - o tyle mniej papierologii, przygotowywania, wycinania, a przede wszystkim brak roszczeniowych rodziców i ich maili, od których moja skrzynka wiecznie pęka w szwach (a jeden pilniejszy od drugiego). No i mniejsze zaangażowanie emocjonalne. Chciałabym pracy, która jest tylko pracą, po której wracam do domu i mogę mieć to wszystko gdzieś, nie przejmować się, że któryś nie zaliczy egzaminu albo że muszę się użerać z głupim gówniarzem, który robi mi łaskę że w ogóle otwiera na zajęciach książkę. Przecież ja nawet nie lubię dzieci, wracając do uczenia dwa lata temu zarzekałam się, że tylko i wyłącznie dorośli. Wyszło jak wyszło i nie powiem, ma to swoje uroki, ale czy naprawdę warto tak utrudniać sobie życie, kiedy są prostsze i mniej obciążające sposoby na zarabianie pieniędzy? I tak w mojej głowie dojrzała decyzja - od następnego roku szkolnego zostawiam dzieci i skupiam się tylko na dorosłych.

Wczoraj spotkałam się z moją "dzieciową" szefową z okazji końca semestru - bo mamy teraz w szkole co pół roku ewaluacje, takie fajne korporacyjne naleciałości. No nic, lubię moją szefową. Sama ewaluacja trwała w sumie może z piętnaście minut, ale spędziłam tam ponad dwie godziny, rozmawiając o podróżach, uczniach, problemach i metodyce. Było miło, taka rozmowa można powiedzieć, że od serca, mimo tej całej korpoewaluacji. W każdym razie wyszło na to, że jestem całkiem zajebista i dostałam podwyżkę i awans, chociaż planowo jedno i drugie powinno mi się należeć dopiero za pół roku. I zamiast się cieszyć wyszłam stamtąd z mętlikiem w głowie. Miło być docenianą, być częścią jakiejś większej całości i mieć świadomość, że ktoś się liczy z twoim zdaniem. A co z moimi planami i z tym, że dzieci to już nigdy więcej? Szkoda mi to wszystko ot tak wyrzucić do kosza. Ta cała sytuacja wjechała mi na ambicje, żeby ciągnąć ten wózek dalej i celować wyżej, bo jestem dobra w tym co robię - a już sobie przecież powiedziałam, że ambicja ambicją, ale trzeba mieć też czas na to tak zwane życie i może czasem jednak warto pójść na łatwiznę. No i co dalej? Mam całe pół roku, żeby jeszcze dwadzieścia razy zmienić zdanie i emocjonalny (bardzo emocjonalny) stosunek do "moich" dzieci, od absolutnego uwielbienia do słabo krytej nienawiści. Zobaczymy.

P.S. A w szafie w szkolnej kanciapie odkopałam jakieś świąteczne kartkówki z zastępstwa. Z "Three Wise Men" dzieci zrobiły mi "Three Wild Men", "Three White Men" i "Three Wine Men." I tego by mi właśnie najbardziej brakowało, bo dorośli owszem, też robią zabawne błędy, ale ich kreatywność nie dorasta do dziecięcych pięt.