piątek, 23 października 2015

Żywiec niegazowany raz

Skończyła mi się woda na zajęciach, więc w przerwie lecę do sklepu - bez wody będę charchać i rzęzić, a potem na bank siądzie mi gardło. Wchodzę do osiedlowego spożywczaka, proszę o dużego Żywca niegazowanego.
- Jakiego? - pyta Pani Ekspedientka.
Trochę się dziwię, ale powtarzam jeszcze raz, głośno i wyraźnie:
- Dużego, niegazowanego.
- Nie ma.
- Ale tam stoi - odpowiadam, wskazując za ladę.
- Niegazowanego nie ma.
- Przecież widzę, że jest.
- No jak jest?
- Tamtą butelkę poproszę - wskazuję znowu.
- A! No to mogła mówić, że chce wodę, ja sobie myślę, gdzie jej tam piwo niegazowane...

No tak.

Ale tak poza tym to wczoraj był całkiem chujowy dzień.

niedziela, 18 października 2015

Sztuka bycia tu i teraz

Radzenie sobie ze stresem, które kiedyś szło mi całkiem nieźle, zupełnie się posypało. Niby z wiekiem i doświadczeniem powinnam obrastać w grubą skórę, a dzieje się jakby coś zupełnie odwrotnego. Coraz częściej byle głupota wyprowadza mnie z równowagi, od razu trzęsą mi się ręce, nie mogę spać w nocy, boli klatka piersiowa. Zdarzją się ataki paniki, nagle wydaje mi się, że zaraz umrę, że nie mogę oddychać - chociaż przecież oddycham normalnie, tylko jestem wtedy tego oddechu bardziej świadoma. Te ataki paniki, wywołane długotrwałym stresem, stresują mnie jeszcze bardziej. Myślę sobie - nie możesz się stresować, bo to znowu wróci, a to za każdym razem jest irracjonalne i tak samo przerażające. W rezultacie boję się strachu - błędne koło.

Stwierdziłam, że opcje są dwie. Albo odpuścić, wyluzować, robić mniej, więcej odpoczywać - albo iść w zaparte, ale postarać się coś zrobić ze swoją głową, żeby tego stresu było mniej. Pierwsza opcja, szczególnie po tym, jak się ją wyrazi na piśmie, brzmi sensownie, ale to tylko złudzenie. Ja już z doświadczenia wiem, że pracy może być mało, ale stres i tak będzie taki sam. Problemem jestem ja, a nie moja praca i niedoczas - ten stres siedzi w mojej głowie.

Nie umiem żyć chwilą, Zawsze planuję i wybiegam myślami naprzód, z tym, że to nie jest ten zdrowy rodzaj planowania, bo ja się tylko zamartwiam, a nic konkretnego z tego nie wynika. W weekend myślę już o nadchodzącym tygodniu i nawale roboty, rano o wszystkich lekcjach, jakie mnie tego dnia czekają, o całej logistyce dojazdów i o tym, czy w tym biegu zdążę zrobić przynajmniej to, co absolutnie koniecznie muszę tego dnia zrobić. Tak się nie da, nic wtedy nie cieszy, wszystko przeraża i dobija, zwala się na człowieka w taki sposób, że ten nie jest w stanie nawet ruszyć palcem. Dlatego uczę się mówić do siebie: "Jedziesz właśnie autobusem. Czytasz książkę. Odpoczywasz. Masz pół godziny. Jak dotrzesz na miejsce musisz zrobić cały szereg rzeczy, ale ciebie tu i teraz to nie dotyczy. Jesteś w autobusie i co to komu da, że podenerwujesz się na konto tego, co będzie za pół godziny?"

Albo: "Masz teraz jedne zajęcia. Po nich mogą sobie być kolejne i jeszcze kolejne, ale teraz są jedne i się na nich skup. Wszystkiego na raz i tak nie ogarniesz, więc tnij to, co masz do zrobienia na małe kawałki i skupiaj się tylko na tym, co cię w danej chwili dotyczy. Cokolwiek robisz, rób to dobrze i dawaj z siebie sto procent zamiast odbiegać myślami do kolejnych pozycji z listy. Nawet, jeśli tym czymś jest picie piwa i oglądanie kreskówek - rób to dobrze, czyli bezmyślnie i bezstresowo, bo takie momenty też są potrzebne. A jeśli wiesz, że czeka cię coś nieprzyjemnego, myśl o tym tak, jak w podstawówce myślałaś o wizycie u dentysty - pomęczysz się pół godziny, godzinę, ile będzie trzeba, ale potem to się skończy i pójdziesz się zamknąć w swojej skorupie i mieć święty spokój, trochę taka jakby nawet zadowolona, że dentysta minął, a ty nadal żyjesz i chodzisz i oddychasz i w ogóle, że świat nie runął bo ty musiałaś siedzieć przez czterdzieści minut na tym okropnym fotelu.

Ostatni poniedziałek był morderczy - plan zajęć wypełniony w stu procentach, do tego hospistcja i dwa zebrania z rodzicami. W niedzielę wieczór trochę z tego powodu pocierpiałam, ale jak już przyszło co do czego to przez większość czasu udawało mi się skupiać tylko na najbliższej godzinie i na tym, by to co robię robić dobrze i z zaangażowaniem.  I co? I żyję, i nawet mam dobry nastrój. I ataku paniki też już w sumie dawno nie miałam.

piątek, 9 października 2015

Z pracy 3

Rozmawiamy o reklamacjach. Sytuacja w hotelu: nie ma ciepłej wody, pokój nie taki, coś tam jeszcze nie tak.
Ja: What would you do in this situation?
R: I'd go to the receptionist and demand to get some action.
Ja: Get some action?
R: Yes. I want her to do something about the situation.
(Wyjaśniam R. co właśnie powiedział.)
R: Oh. That would work, too.

Powtarzamy phrasale.
Ja: What can you look into?
A: You can look into husbands.
Ja: Husbands?
A: Husbands. My boyfriend's just left me, I need to do some research.

Ja: What do children at some schools have to wear?
Z: Unicorns.

niedziela, 4 października 2015

Interakcje spowodowane pewną czapką

Prawie pięć lat temu kupiłam sobie w Liverpoolu wełnianą czapkę z paszczą szopa. Lubiłam ją strasznie i nosiłam z dumą, podważając mój wizerunek jako osoby poważnej i dojrzałej, o ile w ogóle kiedykolwiek taki miałam. Pod koniec sezonu suka stwierdziła, że przyda mi się dodatkowa wentylacja i nienaprawialnie wyjadła mi w czapce malowniczą dziurę. Zrobiło mi się przykro, bo ja lubię moje dziwne nakrycia głowy, a to jeszcze pamiątka ze świetnego wyjazdu - ale co zrobić, sukę kocham mimo wszystko bardziej niż czapkę, trzeba było przeboleć. K. obiecał, że znajdzie mi nową (powtarzam: czapkę, nie sukę) i obietnicę spełnił, chociaż w najgorszym możliwym momencie. Pod koniec maja dostałam wspaniałą, żółtą czapkę z głową Jake'a z Adventure Time (dla niezorientowanych: Jake to taki pies, Adventure Time to taka kreskówka której twórcy biorą najpewniej jakieś interesujące narkotyki w ilościach dużych). Z uwagi na nadchodzące wtedy lato, po licznych zachwytach czapka wylądowała głęboko w szafie wraz z innymi zimowymi rzeczami. Teraz, skoro lato już minęło i wieczorami marzną uszy, wyciągnęłam Jake'a z szafy i poszłam w nim na miasto. Oto, co się wydarzyło:

Interakcja pierwsza
Jak tylko wyszłam z bloku, grupka ludzi, ewidentnie albo kierująca się na imprezę, albo już z jakiejś wracająca, zaczęła coś do mnie wykrzykiwać i pokazywać palcami moją głowę. Nie wiem co wykrzykiwali, miałam słuchawki - ale chyba nic złego, biorąc pod uwagę, że wydawali się dość mili. Oduśmiechnęłam się i sobie poszłam.

To nie interakcja, ale też napiszę
Siedząc w tramwaju i mijając Kruczą gapiłam się w okno - bo to taka trasa, że na książkę za mało czasu, a na kompletnie bezczynne siedzenie za dużo. Tak więc oglądam widoki, które znam na pamięć, i nagle ukazuje mi się Dom Braci Jabłkowskich obstawiony rusztowaniem. Malują nowy mural - z czym? Z Adventure Time. Ja ciąglę płaczę po tym wcześniejszym muralu, który był tam przez parę lat - takim z ludźmi w oknach, który niczego nie reklamował. No ale cóż... Potem sto razy zamalowywali go reklamami butów, lodów na patyku i innych mało interesujących rzeczy. A tu masz - Adventure Time i to właśnie w dniu, kiedy pokazuję się po raz pierwszy w mojej nowej czapce. Z wrażenia aż wysiadłam z tramwaju i pobiegłam zrobić zdjęcie.

Interakcja druga
Idę sobie przez Pasaż Wiecha, ktoś mnie łapie za ramię. Odwracam się, obok mnie stoi Głuchy i coś miga. Migania nie rozumiem, ale pokazuje na moją czapkę, podnosi kciuk, potem ściska moją dłoń i idzie w swoją stronę. Trochę nie wiem co się dzieje, ale jest miło.

Interakcja trzecia
Docieram na miejsce spotkania z O. i J. Jest tam też inna O., a wraz z nią siedmioletni potomek. "Jake!" - krzyczy potomek jak tylko przechodzę przez drzwi. Witam się i pokazuję potomkowi jeszcze zdjęcie muralu i moją obudowę na telefon.

Interakcja czwarta
W podziemiach przy Centralnym krzyczy do mnie jakiś facet - niekoniecznie młody, niekoniecznie trzeźwy.
- Proszę pani, zapomniałem, jak się ten pies nazywa?
Odpowiadam zgodnie z prawdą.
- A no właśnie, a ten chłopiec to Finn czy jakoś tak...

Interakcja piąta
Miejsce akcji to samo co poprzednio - tym razem przechodzi matka z synkiem.
- Mamo, zobacz jaka fajna czapka!
- No fajna. To co, rabujemy panią?

I chyba coś jeszcze było, a wszystko to w ciągu mniej niż sześciu godzin. Czekam z niecierpliwością i odrobiną strachu na dalszy rozwój sytuacji, bo ze względu na pogodę coraz częściej będę teraz chodzić w dżejkoczapce.

Grek Zorba

Swego czasu byłem garncarzem. Kochałem tę pracę do szaleństwa. Wyobrażasz sobie, co to znaczy wziąć do ręki kawał gliny i zrobić z niej wszystko, co ci się spodoba? Trrr! Koło furkoce, glina kręci się jak szalona, a ty stoisz nad nią i mówisz: "Zrobię dzban, zrobię talerz, zrobię świecznik i diabli wiedzą, co jeszcze". Oto znaczy być człowiekiem: wolność.
N. Kazantzakis, "Grek Zorba"

Wyzwolić się z jednej namiętności, aby poddać się innej, szlachetniejszej... Ale czyż to również nie jest forma niewoli? Poświęcać się dla idei, dla rodzaju ludzkiego, dla Boga? A może im dalej znajduje się pan, tym dłuższy sznur na szyi niewolnika. Możemy wtedy bawić się i dokazywać na szerszej arenie i umrzeć nie naciągnąwszy sznura do końca. Czy nie to właśnie nazywamy wolnością?
N. Kazantzakis, "Grek Zorba"

Wszystko w swoim czasie. Teraz mamy przed sobą pilaw, myślmy więc o pilawie. Jutro będzie węgiel - będziemy myśleć o węglu. Bez półśrodków, rozumiesz?
N. Kazantzakis, "Grek Zorba"

Urodziłem się z jednym uchem słabszym. Ojciec bluźnił, nazywając Matkę Boską głuchą. "Więc to tak? - powiedziała pewnie Najświętsza Panna. - Zobaczysz, uczynię twego syna głuchym. To oduczy cię bluźnić".
Wuj Anagnostis przeżegnał się.
- W końcu to nic takiego. Chwała Bogu! Mogła przecież uczynić mnie ślepcem, kretynem, garbusem albo nawet - uchowaj Boże - mogła uczynić mnie kobietą! Dzięki jej za tę dobroć!
N. Kazantzakis, "Grek Zorba"

Byłem szczęśliwy, zdawałem sobie z tego sprawę. Rzadko szczęście odczuwamy wtedy, kiedy jest naszym udziałem. Dopiero gdy przeminie, spoglądamy wstecz i nagle pojmujemy - niekiedy ze zdumieniem - jak bardzo byliśmy szczęśliwi.
N. Kazantzakis, "Grek Zorba"

"Jeśli weźmiesz szkiełko - powiedział pewnego dnia jakiś inżynier - i obejrzysz wodę, którą pijemy, zobaczysz miliony malutkich robaczków, których nie widać gołym okiem." Jak je zobaczysz, nie wypijesz wody. Nie wypijesz i zdechniesz z pragnienia. Rozbij szkiełko, szefie, rozbij je zaraz, robaczki znikną i będziesz mógł orzeźwić się wodą.
N. Kazantzakis, "Grek Zorba"

Przestałem wspominać, co było wczoraj, przestałem myśleć, co będzie jutro! Interesuje mnie tylko to, co się dzieje dziś, teraz! Pytam siebie: "Co właśnie robisz, Zorba?" "Śpię." "Więc śpij dobrze!" "A co robisz obecnie, Zorba?" "Całuję kobietę." "Więc całuj ją mocno, Zorba, zapomnij o wszystkim, nic więcej nie istnieje na świecie, tylko ona i ty!"
N. Kazantzakis, "Grek Zorba"