piątek, 20 marca 2015

Klub Pickwicka

W przeddzień mego przybycia jeden z wojskowych został w pewnej oberży grubiańsko obrażony. Dziewczyna nie chciała mu pozwolić więcej pić. Wskutek tego, z prostej swawoli, żołnierz wydobył bagnet i ranił ją w ramię, lecz już nazajutrz zuch ten udał się do oberży i sam oświadczył pierwszy, że nie zachowuje żadnej urazy i zapomina o tym, co zaszło.
C. Dickens, "Klub Pickwicka"

- Panie!... - zapytała Emilia z niepokojem - co się stało panu Snodgrassowi?
- Nic, zupełnie - odrzekł pan Jingle. - Obiad w klubie - wesołe towarzystwo - wyborne śpiewki - stare porto - stare bordeaux - dobre, bardzo dobre. Wino - pani - wino.
- To nie wino - wybełkotał pan Snodgrass poważnym tonem - to łosoś. - (Trzeba wiedzieć, że w podobnych wypadkach to nigdy nie jest wino.)
C. Dickens, "Klub Pickwicka"

- Pasztet z cielęciny - mówił Sam układając jedzenie na trawie. - Bardzo dobra to rzecz taki pasztet z cielęciny, jeżeli znamy damę, która go przyrządziła, i jeżeli mamy pewność, że to nie jest pasztet z kota.
C. Dickens, "Klub Pickwicka"

Wiersze to rzecz nienaturalna. Nie ma ani jednego człowieka, który by mówił wierszami, z wyjątkiem zakrystiana w drugi dzień Bożego Narodzenia i tych, co zachwalają Warrena czernidło do butów, rozmaite olejki i tym podobne rzeczy. Nie zniżaj się nigdy do mówienia wierszami, mój chłopcze, to dobre dla hołoty.
C. Dickens, "Klub Pickwicka"

Mało jest rzeczy tak nieprzyjemnych jak czuwanie i czekanie na kogokolwiek, zwłaszcza gdy osoba, na którą czekamy, bawi się tymczasem w najlepsze. Trudno się opędzić myśli, iż czas, który nam wlecze się tak powoli, osobie tej upływa bardzo szybko; a im więcej o tym myślimy, tym mniej mamy nadziei, by wnet przybyła. Nawet stuk zegara jest wówczas jakby powolniejszy.
C. Dickens, "Klub Pickwicka"

Pan Snodgrass bywa czasami roztargniony i dotąd uchodzi za wielkiego poetę między swoimi znajomymi, chociaż wiemy, iż nigdy nie napisał nic dla podtrzymania tej opinii. Ale znamy niejedną osobistość słynną w filozofii i literaturze i innych dyscyplinach, której wysoka wziętość nie na lepszych opiera się podstawach.
C. Dickens, "Klub Pickwicka"

Na koniec jeszcze ciekawostka translatologiczna. Jeśli kto zainteresowany: tłumaczył Włodzimierz Górski, wydanie z 1957 roku.

- Mamo - szepnęła druga panna, nierównie starsza od siostry, ale za to nieskończenie głupia i afektowna - przedstawiono mi lorda Muttonhead. Powiedziałam mu, że zdaje mi się, iż nie jestem zaangażowana.
- Dobre z ciebie dziecko; na tobie można polegać - odowiedziała pani Wugsby klepiąc córkę po policzku. - Lord jest niezmiernie bogaty, moja droga.
C. Dickens, "Klub Pickwicka"

czwartek, 5 marca 2015

Dwieście procent psa

A w ogóle to mamy dwa psy. Wspominałam już? W styczniu do Psa dołączyła Suka.

Jakoś na początku grudnia znalazłam zdjęcie Suki na fejsbuku - że znajda, że szuka domu w trybie natychmiastowym, że grozi jej schronisko. Takich postów codziennie widzę przynajmniej kilka, bo od czasu, kiedy szukaliśmy psa do adopcji, obserwuję różne fundacje i schroniska. Normalnie nie zwracam na nie zbyt dużej uwagi, bo raz, że zazwyczaj jest już pod nimi miliard komentarzy, z czego sto obiecujących dom (co z tych obietnic wynika to insza inszość), a dwa, że gdybym miała się przejmować losem każdego porzuconego psa to już dawno bym oszalała, a przecież i bez tego niewiele mi brakuje. W tym wypadku było trochę inaczej, bo autorką posta była znajoma, a samą Sukę znaleźli jacyś znajomi znajomych znajomych. No i ona (Suka, nie znajoma) jakoś tak z tych zdjęć patrzyła, i nie wiem za bardzo czemu, ale nie pozwalała mi o sobie zapomnieć. Pokazałam ją K. i pół żartem stwierdziłam, że może drugi pies. K. mniej niż pół żartem zakomunikował, że chyba mnie do reszty posrało. Dorzucił do tego argument ciężkiego kalibru: no przecież jedziemy na Sylwestra do Pragi - i z jednym Psem już jest problem, żeby ktoś się nim na ten czas zaopiekował, a z dwoma, i to jeszcze takimi, które dopiero co się ze sobą zapoznały? No nienormalna jestem. Przyznałam rację, a K. nieśmiało dodał, żebym zapytała, czy ci "znajomi znajomych znajomych" u których Suka tymczasowo przebywała mogą ją przetrzymać do stycznia. No to zapytałam - i oboje trochę mieliśmy nadzieję, że odpowiedź będzie przecząca, bo Suka pewnie fajna i dobrze by było pomóc, ale co na to Pies i nasze portfele? Los złośliwy, odpowiedź twierdząca - i wymówki się skończyły, decyzja się podjęła, a ja stwierdziłam, że jakby co to po prostu będę się liczyć z ewentualną eksmisją, tragicznym zakończeniem związku, końcem świata spowodowanym wzięciem psa i wszystkimi innymi kataklizmami.

Suka przyjechała dokładnie dwa miesiące i dzień temu. Wszyscy byliśmy zestresowani - Pies, bo nagle się okazało, że musi dzielić swoich osobistych ludzi z jakąś obcą przybłędą. My, bo w sumie diabli wiedzą co z tego wszystkiego wyniknie. Suka, bo była psem do tej pory wiejsko-leśnym i pewnie nigdy nawet nie widziała budynku od środka, a tu schody, winda, drzwi jedne i drugie, śliska posadzka i w ogóle jakaś magia dla psów niepojęta.

Pies się wkurwił, nie powiem. Było dużo darcia paszczy (po stronie naszej i Psa), warków, wyeksponowanych zębów i wszelkich innych złośliwości. Nawet w pewnym momencie stwierdził, że już nas nie potrzebuje, najwyżej po to tylko, żeby go zabrać na spacer i nakarmić - i przeprowadził się do szafy, drzwi której z finezją słonia jakimś cudem wyrwał z zawiasów. Suka do tematu podeszła stoicko, bo po pierwszym, stresującym wieczorze w nowym domu bardzo szybko odkryła kanapę, łóżko, kocyki i podusie i chyba stwierdziła, że w bloku też może być całkiem zajebiście (szczególnie jak się ma taki fajny park zaraz za oknem). Psa, który zachowywał się wobec niej troszeczkę jak ostatni chuj, też w związku z powyższym stwierdziła, że zniesie - nawet będzie dla niego miła i uda, że nie widzi tych wszystkich zaczepek i pretekstów do awantury.

Po dwóch miesiącach odetchnęliśmy z ulgą. Znaczy się w sumie to nawet wcześniej, ale sytuacja ciągle się rozwija i chyba mogę powiedzieć, że z tygodnia na tydzień jest coraz lepiej. Suka kocha wszystkich, a więc i Psa, a Pies łaskawie czasem nawet pozwoli się polizać po paszczy albo położyć obok siebie. Jedyny stres związany ze zwiększeniem ilości psa w mieszkaniu jest teraz taki, że przy którejś wizycie u mamy się wygadam - zamiast "pies" powiem "psy" i trzeba będzie się gęsto tłumaczyć. Nie żeby jej było coś do tego, ale ja już uszami wyobraźni (?) słyszę przemowy o tym, że ja to pojebana jednak jestem chyba (nie w takich słowach, mama nie przeklina). Przemowy z którymi się zgadzam w zasadzie, więc nawet nie ma jak tu dyskutować.

W każdym razie teraz mogę opowiadać, że "idę na spacer z psami", albo  że "muszę nakarmić psy." Niby nic, ale jest w tym jakiś snobizm - bo psa to ma co drugi, ale psa w liczbie mnogiejto już niekoniecznie. Zawsze mi przychodzi na myśl taka tłumaczka, która robiła zlecenia dla mojego byłego biura - jak się do niej dzwoniło wieczorem to nie mogła obejrzeć tekstu, bo była "z psami." To ja też już jestem. Rano, wieczorem i po południu, w przerwie między zajęciami.