poniedziałek, 22 września 2014

Przeprowadzka

Sporo mam na głowie. W zeszłym tygodniu zajęcia w szkole ruszyły pełną parą, więc jest dużo przygotowywania, drukowania, kopiowania, wycinania i ogarniania kwestii organizacyjnych. Zapomniałam trochę jak się pracuje z dzieciakami, ale powoli wchodzę w rytm. Mimo drobnych zgrzytów jest nieźle, mam nadzieję, że będzie tylko lepiej.

W czwartek wieczorem odebraliśmy klucze do mieszkania, które przynajmniej przez kolejny rok będzie naszym domem. Po krótkim świętowaniu trzeba było zakasać rękawy i spędzić weekend na taszczeniu toreb i pudeł. Nowe mieszkanie powoli ożywa, wzbogacone o nasze graty już nie jest takie białe i sterylne. Książki robią ogromną różnicę - na dzień dobry przywiozłam ze sobą trochę książek i wystarczyło je postawić na półce nad łóżkiem żeby od razu poczuć się trochę bardziej po domowemu. Oczywiście każdy kij ma dwa końce, a robiąc trzeci kurs ze starego mieszkania do nowego z walizą pełną książek klęłam pod nosem i mówiłam sobie, że już nigdy więcej żadnej książki nie kupię. Zobaczymy ile wytrzymam, póki co waliza też się zbuntowała i odpadło od niej kółko. Jeszcze tylko słowniki, ale to już chyba w kolejny weekend.

piątek, 12 września 2014

O grzybach, podłym PKSie i miłym zbiegu okoliczności

Korzystając z faktu, że oboje mamy póki co wolne piątki, pojechaliśmy do Wilgi na grzyby. K. grzybów nie zbiera, bo o polskich grzybach wie tyle co nic (jak zresztą o wszystkich innych - no, prawie wszystkich), ale połaził sobie po lesie, Pies w siódmym niebie, ja przeszczęśliwa, bo grzyby zbieram od kiedy nauczyłam się chodzić. A grzybów całkiem dużo, nazbierała się spora siata - w tym jeden naprawdę ładny prawdziwek i gigantyczna kania.

Jako, że jestem trochę pojebana i zapisuję w moim kalendarzu wszystko, wcześniej rzetelnie się przygotowałam do wycieczki i spisałam powrotne PKSy. Więc zbliża się godzina powrotu, wyplątaliśmy się z lasu, idziemy na przystanek... A PKS, dziad przepodły, przejeżaża nam przed nosem i nawet nie raczy zwolnić. "Może nie ten - mówimy sobie - może zaraz będzie ten właściwy." Ale czekamy dwadzieścia minut, dupa. Nie ma co się martwić, jak sprawdzałam wcześniej to internet twierdził, że za dwie godziny będzie następny. Może czekanie na rozklekotany PKS nie jest najprzyjemniejszym sposobem na spędzenie dwóch godzin, ale co tam, przeżyjemy. Niedaleko jest bar - placki ziemniaczane, chrzczone piwo, te sprawy. Jest czas to można się wybrać do baru, szczególnie, że może mają rozkład jazdy tych zasranych PKSów i dowiemy się czy te dwie godziny to faktycznie dwie godziny.

Więc pytam w barze o kolejny PKS do Warszawy, pani w śmiech. "Oj, był kiedyś jeszcze jeden, ale zlikwidowali, ten co pojechał był ostatni - następny o czwartej rano." No i co dalej? Jesteśmy na zadupiu, zaraz się będzie ściemniać. Niedaleko jest miasteczko, diabeł tam mówi dobranoc, ale może uda nam się zorganizować z niego jakiś transport do Warszawy. Myślę sobie, że jak nie transport to może chociaż tani nocleg - tylko grzybów szkoda, miałam je w drodze powrotnej podrzucić mamie, żeby od razu coś z nimi zrobić, bo do rana pewnie zjedzą je robaki (ja grzyby tylko zbieram - ani gotować ich nie umiem, ani jeść nie lubię). No ale trudno, są priorytety.

W drodze do miasteczka próbujemy łapać stopa. Samochody tam jeżdżą trzy na krzyż, żaden nie chce nas zabrać. Dupa. Docieramy do Wilgi i trasy na Warszawę. Z tym stopem już zwątpiłam, ale proponuję, żeby postać z pół godziny, a jak się nie uda - szukać noclegu. Za moment zatrzymuje się samochód, w samochodzie facet koło czterdziestki. Do Warszawy? Do Warszawy. I mało, że do Warszawy, to jeszcze na osiedle mojej mamy. Facet się cieszy, bo ma konwersacje po angielsku gratis, my się cieszymy, bo nie jesteśmy już w czarnej dupie i grzyby też się nie zmarnują. Facet nawet prosi K. o numer telefonu, bo szuka native speakera dla swoich dzieci. Powrót do domu za darmo, wygodnie, w miłym towarzystwie, a dla K. jeszcze być może nowy klient - kilka pieczeni na jednym ogniu, a chwilę wcześniej groziło nam spanie w rowie. Bywa, że tak się właśnie fajnie wydarzenia ułożą, aż trudno uwierzyć, że to wszystko nie było przez kogoś z góry ukartowane.

Dobrze jest czasem stracić kontrolę nad sytuacją i być skazanym na pomoc obcych ludzi - bo wtedy nagle okazuje się, że ci obcy ludzie to nie tylko zlodzieje i mordercy, o których się słyszy w wiadomościach, ale też normalne, sympatyczne osoby, które potrafią coś bezinteresownie zrobić dla drugiego człowieka.

I jeszcze taka obserwacja - Pies, który w mieście kompletnie ignoruje samochody, tam, na leśnej drodze, szczekał na nie i próbował gonić. Potem, na przystanku, siedział na samym skraju drogi i bacznie wypatrywał czy nic nie jedzie. Historii Psa nie znamy, poza tym, że ktoś go znalazł i przyprowadził do schroniska. To może jakiś skurwysyn ostatni go wyrzucił z samochodu i on tak przez parę dni czekał przy drodze, z nadzieją, że skurwysyna jednak ruszy sumienie i wróci? Bo nie wiem, jak inaczej to zachowanie wytłumaczyć.

wtorek, 9 września 2014

Rajski ogród

Nie zanudzajmy się. Powinniśmy podróżować i to właśnie teraz, bo nigdy już nie będzie nam to sprawiało tyle radości.
E. Hemingway, "Rajski ogród"

Pisanie szło mu tak prosto i gładko, że obawiał się, iż okaże się nic niewarte. Bądź ostrożny, mówił do siebie, dobrze, że piszesz prosto, bo im prościej, tym lepiej, ale żebyś tylko nie zaczął, do cholery, zbyt prymitywnie myśleć. Najpierw zdaj sobie sprawę, jak skomplikowana jest rzecz, a potem wyraź ją w jak najmniej skomplikowanej formie. Nie wyobrażasz sobie chyba, że to, co się stało w Grau du Roi, było proste tylko dlatego, że potrafiłeś trochę z tego opisć bez wielkich słów?
E. Hemingway, "Rajski ogród"

Każdy skrawek ziemi, jaki przejechaliśmy, jest twój. Cała ta żółta gleba, te białe wzgórza, ten pył kwietny na wietrze, te korowody topoli wzdłuż dróg. Wszystko, co widzieliśmy, co czuliśmy, jest twoje. I Grau du Roi, i Aigues Mortes, i cała Camargue, którą przemierzaliśmy na rowerach, czy to wszystko nie jest twoje?
E. Hemingway, "Rajski ogród"

- Tylko jeszcze jeden drobiazg: lepiej nie mieć dzieci.
- Na razie się nie zanosi.
- To dobrze.
- Dobrze? Dla kogo?
- Dla dzieci.
E. Hemingway, "Rajski ogród"

Kompendium wiedzy o Dalekach

When The Daleks went into pre-production in the autumn of 1963, BBC staff designer Raymond Cusick was assigned to the serial. As well as designing the sets for the petrified jungle and the Dalek city, Ray's brief included realising the new alien creatures described in Terry Nation's script:
"Standing in a half circle in front of them there are four hideous machine-like creatures. They are legless, moving on a round base. They have no human features. A lens on a flexible shaft acts as an eye. Arms with mechanical grips for hands... The creatures hold strange weapons in their hands."
Ray Cusick recalls being "puzzled" by this description, and phoning Terry Nation for clarification. Nation mentioned a show he'd seen in London by the Georgia State Dancers: "I'd seen it too," says Ray. Terry said: "Do you remember the peasant dance when the girls come on in long dresses and they seem to glide like they're on roller skates? That's how I think the Daleks should move."
S. Tribe & J. Goss, "The Dalek Handbook"

Destiny of the Daleks (1979) saw four working Daleks hurriedly assembled out of bits and pieces (including a prop from a traveling exhibition that looked very little like a Dalek). These four Daleks were accompanied on location filming by a horde of lightweight vacuum-formed dummy casings. Some were only single-sided half-Daleks, and were carried through Skaro wastelands by extras; the end effect was less of a glide and more of a bounce. Most of these were blown up on location. By the time the four real Dalek props made it back into the studio, they had suffered considerable damage. There wasn't time to repair them properly, so Tom Baker's Doctor was menaced by Daleks with bits missing or, in one case, held together with tape.
S. Tribe & J. Goss, "The Dalek Handbook"

Actor Michael Wisher was cast as Davros by director David Maloney. Wisher had provided Dalek voices for three of their encounters with Jon Pertwee's Doctor and had taken roles in another three Third Doctor serials. Knowing that he would spend six episodes sitting in a chair and wearing a close-fitting mask that would restrict his vision and hearing, Wisher prepared himself for the part by rehearsing with a paper bag over his head.
S. Tribe & J. Goss, "The Dalek Handbook"

poniedziałek, 8 września 2014

Wstecz

Triton? Oh, yeah. That house I bought. No good. I couldn't take it. Beautiful house, but no oxygen, no gravity and worse than that, no alcohol. Those sly bastards won't even let you smuggle it honestly. I mean, hey, I don't mind floating around a twenty-five bedroom mansion in a space suit twenty-four hours a day, with no neighbours for a million miles or so, but doing it sober was such a drag.
R. Grant, "Backwards"

poniedziałek, 1 września 2014

Jesień

Chyba trochę już przyszła jesień. Do mnie to jakoś nie dotarło, dziś rano w metrze zastanawiałam się skąd tyle dzieciaków w białych koszulach. Chwilę mi zajęło skojarzenie, że przecież pierwszy września, początek roku szkolnego, te sprawy. Jesień jest fajna, bo można zbierać grzyby i są kasztany. Okazuje się, że dzielimy z Psem wspólne zamiłowanie do kasztanów. Pies ogólnie jest za poważny na wszelkie zabawki i zwykle je ignoruje, ale za kasztanami biega.

Rok szkolny co prawda się zaczął, ale ja mam jeszcze trochę wolnego. Za tydzień startują moje dwie pierwsze grupy, reszta trochę później. Myślę, że rutyna prędko mnie nie dogoni, za dużo się zmienia. Do października wszystko będzie już przewrócone do góry nogami - nowa praca, nowe mieszkanie, nowy Współlokator (a w zasadzie dwóch, jeśli liczyć Psa - na razie Pies pomieszkuje, trochę tu, trochę tam, zależnie od tego, kto akurat może mu poświęcić więcej czasu). Trzeba będzie ogarnąć burdel organizacyjny i się w to wszystko wdrożyć, ale póki co po prostu się cieszę i po swojemu świętuję - przy dobrym jedzeniu, na długich spacerach, zwiedzając mniej znane zakątki Mojego Miasta i aktywnie (przez ostatnie kilka dni naprawdę aktywnie) spędzając czas.

A teraz właśnie wróciłam z urzędu, gdzie podpisywałam papierki w związku z działalnością gospodarczą. Od października będę przedsiębiorcą, czy czymś tam - ale to kolejna sprawa do doogarnięcia później, te wszystkie ZUSy, VATy, inne straszne rzeczy. Na razie siedzę w domu, wyszywam moje robótki i leczę kaca po wczorajszym opijaniu podpisania umowy najmu mieszkania. Jest co opijać. Lubię jak się dzieje, mam dzięki temu wrażenie, że nie stoję w miejscu.