piątek, 25 marca 2016

Z Suką na mieście

Bardzo lubię wychodzić z Suką - i to nie tylko do naszego parku pod blokiem, ale wszędzie - do knajpy, do znajomych. Z Psem też, ale Suka jest jednak bardziej moja, a Pies bardziej K. - więc jak wychodzimy bez K. to nie podejmuję się dalszej wycieczki z dwoma zwierzami, biorąc pod uwagę ograniczoną liczbę posiadanych rąk.

Dzięki takim wypadom spędzamy więcej czasu razem, a Suka zdobywa nowe doświadczenia, coraz mniej rzeczy ją straszy, no i zalicza długi spacer - bo jak już gdzieś wychodzimy to zawsze staram się zrobić przy okazji jak najwięcej kilometrów. Oczywiście przed zabraniem Suki w nowe miejsce zawsze robię najpierw rozeznanie - czy tu można, czy nikt nie dostanie zawału, czy nie będzie kota, którego można upolować (bo Suka niestety ma takie tendencje, szczęśliwie przeciętny kot jest od Suki szybszy i sprytniejszy). Stopniowo rośnie nasza osobista lista warszawskich miejsc, gdzie Sukę nie tylko wpuszczają i częstują wodą, ale nawet już poznają i lubią, nieraz czymś poczęstują i dadzą kocyk.

Mam świadomość, że zabierając gdzieś zwierza jestem za zwierza odpowiedzialna - szczególnie, kiedy zwierz jest, jak Suka, odrobinę większego kalibru i potrafi szczekać basowo, tak, że staruszki nieraz łapią się przerażone za serce. I dlatego tym bardziej irytują mnie zachowania nieodpowiedzialnych przechodniów. Listy takich zachowań na pewno są w internetach w pięciuset sześćdziesięciu pięciu egzemplarzach, ale co tam, napiszę po raz pięćset sześćdziesiąty szósty, na bazie własnych doświadczeń.

Do cholery doprowadzają mnie sytuacje gdy:

1. Miła starsza pani podchodzi do Suki i zaczyna ją głaskać, przemawiać i całować, po czym zwraca się do mnie z pytaniem, czy Suka nie gryzie. Nie, nie gryzie, gdyby gryzła to miła starsza pani już nie miałaby okazji zadać tego pytania. Gratuluję żelaznej logiki.

2. Nieodpowiedzialne matki bez konsultacji ze mną nakłaniają swoje kilkuletnie dzieci, by za Suką biegły, wkładały jej palce w oczy i zamęczały, bo "zobacz jaki ładny piesek." Czasami wtedy żałuję, że Suka lubi dzieci i ma do nich dużo cierpliwości. Mogły mieć mniej szczęścia.

3. Obcy ludzie na drugim końcu ulicy wołają Sukę, która jest na smyczy i idzie w zupełnie innym kierunku. Chyba nie muszę tłumaczyć czemu.

4. Ktoś oburza się w komunikacji miejskiej, że Suka nie ma kagańca - zamiast jednak poinformować o tym mnie, zaczyna bardzo głośno komentować sytuację, teoretycznie adresując swoje słowa do kolegi/koleżanki/męża/żony/kochanki z którą właśnie jedzie. Tak, mam kaganiec przy sobie. Nie, nie zakładam sama z siebie. Tak, wiem jakie są zasady i na prośbę współpasażera założę bez kręcenia nosem - ale na prośbę skierowaną do mnie, a nie w powietrze.

Proszę, nie róbcie tego. Dziękujemy wraz z Suką i Psem.

czwartek, 24 marca 2016

Odgrzewanie kotleta

Dzięki fejsbukowym wspomnieniom dowiedziałam się, że dokładnie sześć lat temu opublikowałam na swoim starym blogu dzieło literackie. Po przeczytaniu owego dzieła na nowo stwierdziłam, że dwudziestojednoletnia ja śmieszę dwudziestosiedmioletnią mnie - czyli albo naprawdę byłam wtedy zabawna, albo moje poczucie humoru nic a nic nie ewoluowało. W każdym razie, trochę w akcie samozachwytu, a trochę zaspokajając moją manię układania wszystkiego na miejsca i porządkowania starych śmieci, postanowiłam tamten tekst, po drobnych poprawkach, przekleić tutaj. Zresztą tutaj i tak się ostatnio nic nowego nie pojawia, to może w ten sposób trochę oszukam, że niby coś spłodziłam.

A w ogóle to czytałam ten tekst idąc sobie przejściem podziemnym w Centrum, gdzie to, zapatrzona w telefon, malowniczo się wywaliłam. Mając do wyboru ratować telefon albo butelkę wina w reklamówce z zakupami, wybrałam telefon - i stłukłam wino. Wróciłam do domu lepiąc się i śmierdząc jak stary żul, a wina było mi żal tym bardziej, że miało na etykiecie ośmiornicę (dlatego je zresztą kupiłam - no i jeszcze dlatego, że było tanie). Więc jeśli ktoś mi powie, że nic nie wiem o poświęceniu dla sztuki to mogę rzucić mu zbolałe, choć pełne wyższości spojrzenie - albo po prostu powiedzieć, że jest głupi i dać w mordę.

bestsellerowa powieść w stylu Whartona, Kinga i Browna
a w zasadzie szkic bestsellerowej powieści, którą kiedyś na pewno napiszę.

Zenon obudził się tego ranka z wszechogarniającym poczuciem bezsensu. Laury nie było, a on został sam w ich wspólnej sypialni w ich wspólnym mieszkaniu na ich wspólnej barce na malowniczej rzece na malowniczym francuskim zadupiu i mógł tylko rozmyślać o tym, co bezpowrotnie utracił, oddawać się swoim rozważaniom na temat sensu życia i być niespełnionym artystą malarzem, czyli robić jedyną rzecz, w której się w życiu naprawdę spełnił. Laura powiedziała mu, że wychodzi tylko do kiosku po gazetę, ale on wiedział, że to koniec ich małżeństwa i że ona nigdy już nie wróci.
Wstał z łóżka, założył swoje różowe papucie i rozejrzał się dokoła, z bólem stwierdzając po raz kolejny, że wszystko w pokoju przypomina mu o jego wieloletnim małżeństwie, które właśnie legło w gruzach. (...)*
kiedy uporał się już ze wszystkimi porannymi czynnościami, które normalnie mogły być przecież tak pełne radości i nadziei na wspaniały, pełen niespodzianek dzień, a teraz przynosiły mu wyłącznie ból i tęsknotę za obecnością Laury, udał się do swojej pracowni, by tam, kontemplując wszystkie nieszczęścia, jakie go w życiu spotkały, oddać się malowaniu swojego czterdziestego ósmego autoportretu. Nie mógł wiedzieć, że nigdy nie będzie mu dane go dokończyć...
zamoczył pędzel w farbie i już, już miał nim musnąć płótno, oddając na nim w bardzo realistyczny sposób utworzoną przez ból, cierpienie i głębokie myśli zmarszczkę na swoim czole, kiedy usłyszał, że ktoś dzwoni do drzwi jego barki. okazało się, że była to harcerka sprzedająca ciasteczka, a on, choć to zupełnie nie w jego stylu, w otchłani swojego bólu i cierpienia postanowił się z nią przespać.
Jak postanowił tak zrobił i już, już zamierzał się dalej spełniać się w roli niespełnionego artysty malarza, gdy ciszę w jego pracowni przeciął niczym bardzo ostry nóż (zadający wiele bólu i cierpienia, które skłaniają do głębokich rozmyślań nad sensem życia i celem bólu i cierpienia) kolejny dzwonek do drzwi. Tym razem była to sympatyczna staruszka z sąsiedztwa, która robiła właśnie ciasto na przyjazd swoich wnucząt i odkryła, że skończył jej się cukier. Zenon, choć to zupełnie nie w jego stylu, w otchłani swojego bólu i cierpienia postanowił się z nią przespać. Przespali się więc, paląc jednocześnie bardzo cienkie papierosy w bardzo długich fifkach a potem ona umarła, bo była strasznie stara.
Jej śmierć posłużyła Zenoniwi za powód do jeszcze czarniejszej rozpaczy i jeszcze głębszych rozmyślań nad sensem egzystencji, tak jak i do nieco mniej głębokich rozmyślań nad tym, co zrobić ze zwłokami. Jak na prawdziwego niespełnionego artystę przystało, najpierw Zenon zastanawiał się nad użyciem ich w swoim pełnym symbolizmu kolażu, ale w końcu z pomysłu zrezygnował i nakarmił zwłokami krwiożercze kaczki, które hodował na poddaszu.
Po wykonanej pracy udał się do łazienki, by umyć ręce, i tam zauważył nagle straszliwą rzecz: z umywalki wystawała czyjaś stopa, sterta desek i oko na szypułce, które z wielkim znawstwem oglądało wiszące na ścianie czterdzieści siedem autoportretów Zenona. Zenona sparaliżował strach, ale zaraz przypomniało mu się, że powinien naprawić dach w salonie i poszedł do sklepu kupić gwoździe.
W sklepie była straszna kolejka, w której stał przez piętnaście lat, kontemplując ból swojej egzystencji. Poznał tam też Anzelma który był wampirem, co nie ma żadnego znaczenia dla tej historii, i, choć to zupełnie nie w stylu Zenona, w otchłani swojego bólu i cierpienia postanowił się z nim przespać. Przysporzyło mu to kolejnego dylematu moralnego, bo został gejem i nie wiedział jak o tym powiedzieć dziesięciorgu dorosłych dzieci swoich i Laury, które najprawdopodobniej wcale nie były jego, ale i tak nie wiedział jak im o tym powiedzieć.
W końcu Zenon wrócił do swojej barki razem z gwoździami, za które zapłacił trzy franki i ekspedientka wydała mu czterdzieści siedem franków z pięćdziesięciofrankowego banknotu, by zastać tam piękną i nieustraszoną panią inspektor, która odwiedziła go by zbadać tajemniczą sprawę stopy, sterty desek i oka na szypułce, które wystawały z umywalki. Po krótkiej inspekcji i przespaniu się z Zenonem piękna i nieustraszona pani inspektor odkryła, że barka Zenona i Laury ma długą i mroczną historię, należała bowiem do zakonu Templariuszy, a wcześniej służyła za dom publiczny w czasach kamienia łupanego. Okazało się też, że w schowku na miotły stoją pokryte pismem runicznym starożytne kalosze faraonów.
Piękna i nieustraszona pani inspektor zadzwoniła do bardzo znanego historyka, który natychmiast przybył na barkę, by odczytać starożytne runy, wcześniej jednak przespał się z piękną i nieustraszoną panią inspektor i Zenonowi zrobiło się przykro, że bardzo znany historyk woli przespać się z piękną i nieustraszoną panią inspektor niż z nim.
Po przespaniu się z piękną i nieustraszoną panią inspektor bardzo znany historyk wziął się za mozolne odczytywanie tajemniczych run, by w końcu dojść do wniosku, że kryją one tajemnicę sensu życia i celu bólu i cierpienia i właśnie miał zdradzić jak brzmi owa tajemnica, gdy nagle z wody wynurzył się zombie Elvis, przespał się z Zenonem, po czym zamordował brutalnie całą trójkę i zatopił barkę wraz z tajemnicą sensu życia i celu bólu i cierpienia, poznanie której nigdy już nie będzie dane zwykłym śmiertelnikom.

*w miejscu '(...)' znajdował się oryginalnie trzydziestostronnicowy opis emocji i rozmyśleń bohatera, przerywany okazjonalnie malowniczym opisem otwierania lodówki celem zrobienia śniadania, kontemplacją sękatych desek na suficie i krótką odą do fałdy na dywanie w toalecie, której bohater przyglądał się z wielką uwagą podczas robienia kupy.