Radzenie sobie ze stresem, które kiedyś szło mi całkiem nieźle, zupełnie się posypało. Niby z wiekiem i doświadczeniem powinnam obrastać w grubą skórę, a dzieje się jakby coś zupełnie odwrotnego. Coraz częściej byle głupota wyprowadza mnie z równowagi, od razu trzęsą mi się ręce, nie mogę spać w nocy, boli klatka piersiowa. Zdarzją się ataki paniki, nagle wydaje mi się, że zaraz umrę, że nie mogę oddychać - chociaż przecież oddycham normalnie, tylko jestem wtedy tego oddechu bardziej świadoma. Te ataki paniki, wywołane długotrwałym stresem, stresują mnie jeszcze bardziej. Myślę sobie - nie możesz się stresować, bo to znowu wróci, a to za każdym razem jest irracjonalne i tak samo przerażające. W rezultacie boję się strachu - błędne koło.
Stwierdziłam, że opcje są dwie. Albo odpuścić, wyluzować, robić mniej, więcej odpoczywać - albo iść w zaparte, ale postarać się coś zrobić ze swoją głową, żeby tego stresu było mniej. Pierwsza opcja, szczególnie po tym, jak się ją wyrazi na piśmie, brzmi sensownie, ale to tylko złudzenie. Ja już z doświadczenia wiem, że pracy może być mało, ale stres i tak będzie taki sam. Problemem jestem ja, a nie moja praca i niedoczas - ten stres siedzi w mojej głowie.
Nie umiem żyć chwilą, Zawsze planuję i wybiegam myślami naprzód, z tym, że to nie jest ten zdrowy rodzaj planowania, bo ja się tylko zamartwiam, a nic konkretnego z tego nie wynika. W weekend myślę już o nadchodzącym tygodniu i nawale roboty, rano o wszystkich lekcjach, jakie mnie tego dnia czekają, o całej logistyce dojazdów i o tym, czy w tym biegu zdążę zrobić przynajmniej to, co absolutnie koniecznie muszę tego dnia zrobić. Tak się nie da, nic wtedy nie cieszy, wszystko przeraża i dobija, zwala się na człowieka w taki sposób, że ten nie jest w stanie nawet ruszyć palcem. Dlatego uczę się mówić do siebie: "Jedziesz właśnie autobusem. Czytasz książkę. Odpoczywasz. Masz pół godziny. Jak dotrzesz na miejsce musisz zrobić cały szereg rzeczy, ale ciebie tu i teraz to nie dotyczy. Jesteś w autobusie i co to komu da, że podenerwujesz się na konto tego, co będzie za pół godziny?"
Albo: "Masz teraz jedne zajęcia. Po nich mogą sobie być kolejne i jeszcze kolejne, ale teraz są jedne i się na nich skup. Wszystkiego na raz i tak nie ogarniesz, więc tnij to, co masz do zrobienia na małe kawałki i skupiaj się tylko na tym, co cię w danej chwili dotyczy. Cokolwiek robisz, rób to dobrze i dawaj z siebie sto procent zamiast odbiegać myślami do kolejnych pozycji z listy. Nawet, jeśli tym czymś jest picie piwa i oglądanie kreskówek - rób to dobrze, czyli bezmyślnie i bezstresowo, bo takie momenty też są potrzebne. A jeśli wiesz, że czeka cię coś nieprzyjemnego, myśl o tym tak, jak w podstawówce myślałaś o wizycie u dentysty - pomęczysz się pół godziny, godzinę, ile będzie trzeba, ale potem to się skończy i pójdziesz się zamknąć w swojej skorupie i mieć święty spokój, trochę taka jakby nawet zadowolona, że dentysta minął, a ty nadal żyjesz i chodzisz i oddychasz i w ogóle, że świat nie runął bo ty musiałaś siedzieć przez czterdzieści minut na tym okropnym fotelu.
Ostatni poniedziałek był morderczy - plan zajęć wypełniony w stu procentach, do tego hospistcja i dwa zebrania z rodzicami. W niedzielę wieczór trochę z tego powodu pocierpiałam, ale jak już przyszło co do czego to przez większość czasu udawało mi się skupiać tylko na najbliższej godzinie i na tym, by to co robię robić dobrze i z zaangażowaniem. I co? I żyję, i nawet mam dobry nastrój. I ataku paniki też już w sumie dawno nie miałam.