Za niecałe trzy tygodnie odchodzę z pracy i akurat teraz coś mnie wzięło. W sobotę po południu byłam jeszcze na chodzie, ale wieczorem leżałam już w łóżku pod stertą usmarkanych chusteczek. Reszta planów weekendowych poszła się wiadomo co, zastąpiona nieprzespaną nocą i poranną wizytą na dyżurze (lekarz przeuroczy - "co jej jest?" "Nie jest w ciąży, leki może brać?"). No i z moich trzech tygodni zrobi się chyba jednak trochę mniej.
A chorowanie ssie, szczególnie jak na zewnątrz jest trzydzieści stopni w cieniu i nawet nie trzeba zatkanego nosa żeby nie było czym oddychać. Łapię powietrze jak ryba (nawet ukochane kropelki, najlepszy przyjaciel alergika, przestały pomagać) i nie mogę się zdecydować czy jest za gorąco czy może jednak za zimno. Ale mogło być gorzej - na pocieszenie domowa zupa w ilości, która spokojnie wykarmiłaby małą armię, pudełkowy robot (taki "zrób to sam" dla dzieci) i niedziela spędzona w obsmarknej pościeli na wspólnym oglądaniu seriali.
Z innej beczki to odliczam z niecierpliwością do końca tych trzech tygodni. Praca dała mi w kość i fakt, że już tak niedużo zostało bardzo pomaga w utrzymaniu pozytywnego nastawienia do życia (mimo zatkanego nosa). Fakt, że znowu będę wolnym strzelcem i nie mam pojęcia jak finansowo na tym wyjdę trochę mnie przeraża, ale staram się brać za problemy pojedynczo, bo inaczej zwariuję. Potrzebuję rzeczy, na które mogę czekać, małych i dużych: że może rano coś będzie czekać w skrzynce pocztowej, że w piątek Monty Python w kinie, że na długi weekend jedziemy nad morze i, przede wszystkim, że w ciągu najbliższych miesięcy będzie tyle zmian. Dużych, strasznych, ale przez to też fajnych, bo co to za zabawa jeśli z góry się wie, że wszystko pójdzie gładko (no dobra, może tak sobie tylko mówię, słodkie cytryny i te rzeczy). Grunt, że się do siebie uśmiecham.
A chorowanie ssie, szczególnie jak na zewnątrz jest trzydzieści stopni w cieniu i nawet nie trzeba zatkanego nosa żeby nie było czym oddychać. Łapię powietrze jak ryba (nawet ukochane kropelki, najlepszy przyjaciel alergika, przestały pomagać) i nie mogę się zdecydować czy jest za gorąco czy może jednak za zimno. Ale mogło być gorzej - na pocieszenie domowa zupa w ilości, która spokojnie wykarmiłaby małą armię, pudełkowy robot (taki "zrób to sam" dla dzieci) i niedziela spędzona w obsmarknej pościeli na wspólnym oglądaniu seriali.
Z innej beczki to odliczam z niecierpliwością do końca tych trzech tygodni. Praca dała mi w kość i fakt, że już tak niedużo zostało bardzo pomaga w utrzymaniu pozytywnego nastawienia do życia (mimo zatkanego nosa). Fakt, że znowu będę wolnym strzelcem i nie mam pojęcia jak finansowo na tym wyjdę trochę mnie przeraża, ale staram się brać za problemy pojedynczo, bo inaczej zwariuję. Potrzebuję rzeczy, na które mogę czekać, małych i dużych: że może rano coś będzie czekać w skrzynce pocztowej, że w piątek Monty Python w kinie, że na długi weekend jedziemy nad morze i, przede wszystkim, że w ciągu najbliższych miesięcy będzie tyle zmian. Dużych, strasznych, ale przez to też fajnych, bo co to za zabawa jeśli z góry się wie, że wszystko pójdzie gładko (no dobra, może tak sobie tylko mówię, słodkie cytryny i te rzeczy). Grunt, że się do siebie uśmiecham.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz