Już po zakończeniu roku szkolnego i związanej z nim przerażającej papierologii, po letnim obozie z dzieciakami (który utwierdził mnie w przekonaniu, że dwa tygodnie bez możliwości bycia naprawdę samej to trochę dużo), po pięknym ślubie panny (obecnie pani) B. i po głównym wyjeździe wakacyjnym. Czyli po wielu rzeczach. W perspektywie jeszcze prawie cały miesiąc ze śladową ilością pracy, więc, mam nadzieję, dużo czasu: na wycieczki do lasu, granie w Wiedźmina i karmienie obsesji. Już prawie zapomniałam jak to jest mieć czas wolny, mam wrażenie, jakbym cofnęła się w czasie do liceum albo do początku studiów.
Ale ja nie o tym. Dwa tygodnie naszych Wakacji Właściwych spędziliśmy w Suchedniowie, czyli na takim trochę zadupiu w Górach Świętokrzyskich. To były zupełnie inne wakacje niż przywykłam w ostatnich latach, bez szalonej gonitwy, nieprzespanych nocy i masy nowopoznanych ludzi. I dobrze, taki był plan. Łaziliśmy po lesie, grillowaliśmy, zapewnialiśmy rozrywkę psom i dokarmialiśmy bezpańskie koty.
Okazuje się, że Suchedniów, chociaż taka jednak wiocha, ma swojego Znanego Człowieka - Gustawa Herlinga-Grudzińskiego. To taki pan, któremu poświęcili skwer niedaleko naszego bloku i którego kazali mi czytać w liceum. Czytałam trochę albo wcale, nie bardzo pamiętam - możliwe, że to drugie, bo w liceum miałam etap buntu przeciw lekturom szkolnym. Potem bunt mi przeszedł i zaczęłam nawet żałować, że nie znam pewnych książek, po które bez szkolnego przymusu pewnie już nigdy nie będzie mi się chciało sięgnąć. W każdym razie w ramach tego żalu nakupowałam różnych lektur na starociach, w tym też "Inny świat" Herlinga. Nakupowałam i tak sobie czekają, bo nieczytanych książek mam na półkach sporo, a do tego bardzo rozbudowany system decydujący o kolejności, w jakiej należy je czytać (patrz wspomniane już wcześniej w tym wpisie karmienie obsesji). No i teraz, gdybym wiedziała, że "Inny świat" opisuje Suchedniów, to na pewno przeczytałabym go przed wyjazdem albo chociaż wzięła ze sobą. To nie pierwsza taka historia, kiedy literatura przeplata się z podróżami, a ja żałuję, że nie mam przy sobie danej książki. Beletrystyka potrafi być lepszym przewodnikiem niż przewodniki właściwe, zwykle nudne jak flaki z olejem i kompletnie pozbawione duszy. Moskwę należy więc zwiedzać z "Mistrzem i Małgorzatą" w ręku (sprawdzone), a Warszawę ponoć z "Lalką" (na "Lalkę" też się w liceum buntowałam, ale chyba nawet przeczytałam do końca). Tylko, że przed wyjazdem człowiek rzadko o tym pomyśli. Wyszukiwarka książkowo-podróżnicza by się przydała, szczególnie, że w tym roku w planach jeszcze przynajmniej jeszcze jedno malownicze, polskie zadupie, a potem Stany. Czy taka istnieje?
Ale ja nie o tym. Dwa tygodnie naszych Wakacji Właściwych spędziliśmy w Suchedniowie, czyli na takim trochę zadupiu w Górach Świętokrzyskich. To były zupełnie inne wakacje niż przywykłam w ostatnich latach, bez szalonej gonitwy, nieprzespanych nocy i masy nowopoznanych ludzi. I dobrze, taki był plan. Łaziliśmy po lesie, grillowaliśmy, zapewnialiśmy rozrywkę psom i dokarmialiśmy bezpańskie koty.
Okazuje się, że Suchedniów, chociaż taka jednak wiocha, ma swojego Znanego Człowieka - Gustawa Herlinga-Grudzińskiego. To taki pan, któremu poświęcili skwer niedaleko naszego bloku i którego kazali mi czytać w liceum. Czytałam trochę albo wcale, nie bardzo pamiętam - możliwe, że to drugie, bo w liceum miałam etap buntu przeciw lekturom szkolnym. Potem bunt mi przeszedł i zaczęłam nawet żałować, że nie znam pewnych książek, po które bez szkolnego przymusu pewnie już nigdy nie będzie mi się chciało sięgnąć. W każdym razie w ramach tego żalu nakupowałam różnych lektur na starociach, w tym też "Inny świat" Herlinga. Nakupowałam i tak sobie czekają, bo nieczytanych książek mam na półkach sporo, a do tego bardzo rozbudowany system decydujący o kolejności, w jakiej należy je czytać (patrz wspomniane już wcześniej w tym wpisie karmienie obsesji). No i teraz, gdybym wiedziała, że "Inny świat" opisuje Suchedniów, to na pewno przeczytałabym go przed wyjazdem albo chociaż wzięła ze sobą. To nie pierwsza taka historia, kiedy literatura przeplata się z podróżami, a ja żałuję, że nie mam przy sobie danej książki. Beletrystyka potrafi być lepszym przewodnikiem niż przewodniki właściwe, zwykle nudne jak flaki z olejem i kompletnie pozbawione duszy. Moskwę należy więc zwiedzać z "Mistrzem i Małgorzatą" w ręku (sprawdzone), a Warszawę ponoć z "Lalką" (na "Lalkę" też się w liceum buntowałam, ale chyba nawet przeczytałam do końca). Tylko, że przed wyjazdem człowiek rzadko o tym pomyśli. Wyszukiwarka książkowo-podróżnicza by się przydała, szczególnie, że w tym roku w planach jeszcze przynajmniej jeszcze jedno malownicze, polskie zadupie, a potem Stany. Czy taka istnieje?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz