Straszne mieszkania. W strasznych mieszkaniach
Strasznie mieszkają straszni mieszczanie.
Pleśnią i kopciem pełznie po ścianach
Zgroza zimowa, ciemne konanie.
Od rana bełkot. Bełkocą, bredzą,
Że deszcz, że drogo, że to, że tamto.
Trochę pochodzą, trochę posiedzą,
I wszystko widmo. I wszystko fantom.
Sprawdzą godzinę, sprawdzą kieszenie,
Krawacik musną, klapy obciągną
I godnym krokiem z mieszkań - na ziemię,
Taką wiadomą, taką okrągłą.
I oto idą, zapięci szczelnie,
Patrzą na prawo, patrzą na lewo,
A patrząc - widzą wszystko o d d z i e l n i e:
Że dom... że Stasiek... że koń... że drzewo...
Jak ciasto, biorą gazety w palce
I żują, żują na papkę pulchną,
Aż, papierowem wzdęte zakalcem,
Wypchane głowy grubo im puchną.
I znowu mówią: że Ford... że kino...
Że Bóg... Że Rosja... radio, sport, wojna...
Warstwami rośnie brednia potworna
I w dżungli zdarzań widmami płyną.
Głowę rozdętą i coraz cięższą
Ku wieczorowi ślepo zwieszają,
Pod łóżka włażą, złodzieja węszą,
Łbem o nocniki chłodne trącając.
I znowu sprawdzą kieszonki, kwitki,
Spodnie na tyłkach zacerowane,
Własność wielebną, święte nabytki,
Swoje, wyłączne, zapracowane.
Potem się modlą: "...od nagłej śmierci...
...od wojny,,, głodu... odpoczywanie"
I zasypiają mordą na piersi
W strasznych mieszkaniach straszni mieszczanie.
O pierwszej, gdy najgwarniej.
Wszedł dureń do kawiarni,
Siadł ważny, energiczny
I chciał być zagraniczny.
Wyłaził z oślej skóry,
By dowieść, że wygląda
Na Szweda, na boksera,
Co najmniej zaś na lorda,
Na lorda, na cowboya,
Na kniazia, na Gruzina,
Na gazdę, na gieroja
Lub na wampira z kina.
Przeżywał straszne męki,
Bo sam nie wiedział, czyli
Jest duńskim detektywem,
Czy dyplomatą z Chili.
Po chwili był Norwegiem,
Narciarzem z bożej łaski,
Niedługo - bo przeważył
Element anglosaski.
Zamówił "Łisky-ssoda",
Sepleniąc spleenowato,
I westchnął sobie: "Szkoda!"
(Bo tęsknił za herbatą).
Z uśmiechem najchłodniejszym
Żuł gumę (tfu, ohyda!)
Zażądał "Ilustrejszn".
Podano "Światowida".
Odsunął go z wyrazem
Znudzenia i niesmaku,
Bo tęsknił za powieścią
Migowej w "Czerwoniaku".
Błyskała egzotyzmem
Koszula kolorowa
I krawat w krwawe kraty
I kurrrtka-mać sportowa.
I fajka tkwiła w zębach,
Jak gdyby z nich wyrosła
(Udawał w tym momencie
Meksykańskiego posła).
I znów się strasznie męczył,
Że nikt go nie podziwia,
Więc zaczął być Hiszpanem
De Menda y Olivia.
Hiszpanem z Pampeluny,
Hiszpanem z Alicante,
Hiszpanem monarchistą,
Hiszpanem emigrantem.
Lecz wszystko na nic, chociaż
Pił Xeres y Oporto,
Więc poszedł do Closedo
Y Water y Aborto.
Wypłakał się obficie
Przed babą klozetową
I wrócił siedemnastką
Na swoją Koszykową.
Strasznie mieszkają straszni mieszczanie.
Pleśnią i kopciem pełznie po ścianach
Zgroza zimowa, ciemne konanie.
Od rana bełkot. Bełkocą, bredzą,
Że deszcz, że drogo, że to, że tamto.
Trochę pochodzą, trochę posiedzą,
I wszystko widmo. I wszystko fantom.
Sprawdzą godzinę, sprawdzą kieszenie,
Krawacik musną, klapy obciągną
I godnym krokiem z mieszkań - na ziemię,
Taką wiadomą, taką okrągłą.
I oto idą, zapięci szczelnie,
Patrzą na prawo, patrzą na lewo,
A patrząc - widzą wszystko o d d z i e l n i e:
Że dom... że Stasiek... że koń... że drzewo...
Jak ciasto, biorą gazety w palce
I żują, żują na papkę pulchną,
Aż, papierowem wzdęte zakalcem,
Wypchane głowy grubo im puchną.
I znowu mówią: że Ford... że kino...
Że Bóg... Że Rosja... radio, sport, wojna...
Warstwami rośnie brednia potworna
I w dżungli zdarzań widmami płyną.
Głowę rozdętą i coraz cięższą
Ku wieczorowi ślepo zwieszają,
Pod łóżka włażą, złodzieja węszą,
Łbem o nocniki chłodne trącając.
I znowu sprawdzą kieszonki, kwitki,
Spodnie na tyłkach zacerowane,
Własność wielebną, święte nabytki,
Swoje, wyłączne, zapracowane.
Potem się modlą: "...od nagłej śmierci...
...od wojny,,, głodu... odpoczywanie"
I zasypiają mordą na piersi
W strasznych mieszkaniach straszni mieszczanie.
J. Tuwim, "Mieszkańcy"
O pierwszej, gdy najgwarniej.
Wszedł dureń do kawiarni,
Siadł ważny, energiczny
I chciał być zagraniczny.
Wyłaził z oślej skóry,
By dowieść, że wygląda
Na Szweda, na boksera,
Co najmniej zaś na lorda,
Na lorda, na cowboya,
Na kniazia, na Gruzina,
Na gazdę, na gieroja
Lub na wampira z kina.
Przeżywał straszne męki,
Bo sam nie wiedział, czyli
Jest duńskim detektywem,
Czy dyplomatą z Chili.
Po chwili był Norwegiem,
Narciarzem z bożej łaski,
Niedługo - bo przeważył
Element anglosaski.
Zamówił "Łisky-ssoda",
Sepleniąc spleenowato,
I westchnął sobie: "Szkoda!"
(Bo tęsknił za herbatą).
Z uśmiechem najchłodniejszym
Żuł gumę (tfu, ohyda!)
Zażądał "Ilustrejszn".
Podano "Światowida".
Odsunął go z wyrazem
Znudzenia i niesmaku,
Bo tęsknił za powieścią
Migowej w "Czerwoniaku".
Błyskała egzotyzmem
Koszula kolorowa
I krawat w krwawe kraty
I kurrrtka-mać sportowa.
I fajka tkwiła w zębach,
Jak gdyby z nich wyrosła
(Udawał w tym momencie
Meksykańskiego posła).
I znów się strasznie męczył,
Że nikt go nie podziwia,
Więc zaczął być Hiszpanem
De Menda y Olivia.
Hiszpanem z Pampeluny,
Hiszpanem z Alicante,
Hiszpanem monarchistą,
Hiszpanem emigrantem.
Lecz wszystko na nic, chociaż
Pił Xeres y Oporto,
Więc poszedł do Closedo
Y Water y Aborto.
Wypłakał się obficie
Przed babą klozetową
I wrócił siedemnastką
Na swoją Koszykową.
J. Tuwim, "Męczennik"