W szkole i na studiach uczą, że trzeba byc sumiennym. Żeby wszystko zawsze w terminie, żeby porządnie i bez dróg na skróty. W domu uczą podobnie - przynajmniej mnie uczyli. I tylko nikt nie uczy jak radzić sobie z życiem w praktyce, jak czasem wlaśnie odwalić fuszerkę i nie czuć się z tym tak strasznie źle. Jak nie dać się zjeść nerwom, jak się zwyczajnie nie przejmować i nie mieć wiecznego poczucia winy, że czegoś nie zrobiło się na sto dwadzieścia procent. Albo nie wiem, może i tego uczyli, tylko ja nie uważalam. Bo w szkole nieuważanie i praca na pół gwizdka szły mi jeszcze całkiem nieźle - zawsze wiedziałam czego nie zrobić albo co zrobić byle jak, żeby mimo to bez problemu się prześlizgnąć. To posrane poczucie wiecznego obowiazku przyszło później, sama nie wiem kiedy. Grunt, że nie mam już pojęcia jak sobie z nim poradzić. Kurs jak mieć wszystko w dupie potrzebny na już - obiecuję sumiennie przyłożyć się do nauki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz