Oboje jesteśmy chorzy. Mnie złapało jakoś w zeszły piątek i powoli odpuszcza, chociaż nadal mam gila do pasa i boli mnie moje wszystko. K. zaległ w łóżku wczoraj i choruje jak Prawdziwy Mężczyzna, czyli tak, jakby już nigdy nie miał z tego łóżka wstać. Siłą rzeczy wszystko spada na mnie - zakupy, spacery z Psem, pranie, sprzątanie i co tam jeszcze.
I wstaję sobie dzisiaj o szóstej rano, z tym gilem do pasa, nierozwieszonym od wczoraj praniem, niewyprowadzonym psem i w ogóle z całą masą niezrobionych rzeczy, żeby zawlec tyłek na poranne zajęcia do mojej wcale nie ulubionej grupy i myślę sobie jaki to przede mną bardziej niż mniej chujowy dzień. Łazienka, tapeta, książki do plecaka i biegiem na przystanek, bo tylko tego mi jeszcze brakuje, żeby się spóźnić na autobus. Zdążyłam, wsiadam, nawet mimo tłoku zdołałam posadzić tyłek (niech chociaż tyle mam z życia). Zbliżamy się do następnego przystanku, ktoś naciska "stop", chociaż przystanek na żądanie to bynajmniej nie jest. I słyszymy w głośnikach głos kierowcy (nawet nie wiedziałam, że autobusy miejskie mają takie głośniki): "Spokojnie, proszę państwa, nie ma co naciskać, ja i tak się zatrzymam."
"Oho - myślę sobie - ma misję, będzie edukować." Ale po chwili kierowca mówi dalej, już w mniej pouczającym tonie: "Witam państwa na pokładzie w ten piękny, słoneczny, majowy poranek." Za oknem buro i obrzydliwie, że jest październik chyba nie muszę wspominać.
"Jedziemy na Spartańską, gdziekolwiek to jest. Proszę spojrzeć w lewo, właśnie mijamy Park Ujazdowski. Tak się państwo tłoczą jak śledzie, proszę o uśmiech, jak się wszyscy uśmiechniemy to będzie nam przyjemniej."
I uśmiechają się powoli autobusowe paszcze, a mi trochę żal wysiadać. Dziękuję Panie Kierowco, "zrobił mi Pan dzień", jak to mówią z angielska. A ja, dzięki Panu, może nie będę dziś taką wkurwioną suką i nie zepsuję dnia kilku innym osobom.
I wstaję sobie dzisiaj o szóstej rano, z tym gilem do pasa, nierozwieszonym od wczoraj praniem, niewyprowadzonym psem i w ogóle z całą masą niezrobionych rzeczy, żeby zawlec tyłek na poranne zajęcia do mojej wcale nie ulubionej grupy i myślę sobie jaki to przede mną bardziej niż mniej chujowy dzień. Łazienka, tapeta, książki do plecaka i biegiem na przystanek, bo tylko tego mi jeszcze brakuje, żeby się spóźnić na autobus. Zdążyłam, wsiadam, nawet mimo tłoku zdołałam posadzić tyłek (niech chociaż tyle mam z życia). Zbliżamy się do następnego przystanku, ktoś naciska "stop", chociaż przystanek na żądanie to bynajmniej nie jest. I słyszymy w głośnikach głos kierowcy (nawet nie wiedziałam, że autobusy miejskie mają takie głośniki): "Spokojnie, proszę państwa, nie ma co naciskać, ja i tak się zatrzymam."
"Oho - myślę sobie - ma misję, będzie edukować." Ale po chwili kierowca mówi dalej, już w mniej pouczającym tonie: "Witam państwa na pokładzie w ten piękny, słoneczny, majowy poranek." Za oknem buro i obrzydliwie, że jest październik chyba nie muszę wspominać.
"Jedziemy na Spartańską, gdziekolwiek to jest. Proszę spojrzeć w lewo, właśnie mijamy Park Ujazdowski. Tak się państwo tłoczą jak śledzie, proszę o uśmiech, jak się wszyscy uśmiechniemy to będzie nam przyjemniej."
I uśmiechają się powoli autobusowe paszcze, a mi trochę żal wysiadać. Dziękuję Panie Kierowco, "zrobił mi Pan dzień", jak to mówią z angielska. A ja, dzięki Panu, może nie będę dziś taką wkurwioną suką i nie zepsuję dnia kilku innym osobom.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz